sobota, 31 stycznia 2015

[ w Paryżu dzieci nie grymaszą ]



Będąc jakiś czas temu na zajęciach fitnessu dla mam rozmawiałam z jedną z nich o jej małym synku - wtedy 3-miesięcznym. Takie standardowe rozmowy typu "Czy często płacze?", "Czy ma kolki?" i takie tam. Podczas tej rozmowy rozmówczyni powiedziała, że "testuje" na swoim dziecku metody przedstawione w książce Pameli Druckerman "W Paryżu dzieci nie grymaszą". Była tą książką zafascynowana. I jako absolwentka psychologii pracująca w tejże branży opowiedziała mi pokrótce o co mniej więcej chodzi i powiedziała, że nie spodziewała się, ale DZIAŁA! :-) Tak więc sama nie wiem czy z czystej ciekawości czy z faktycznej chęci wprowadzenia porad w życie zażyczyłam sobie od Mikołaja pod choinkę egzemplarz właśnie tej książki. Trochę mi zajęło zagłębienie się w nią. Czytałam ją z wielkimi przerwami pochłaniając całościowo rozdziały.

Dziś chciałabym Wam przybliżyć kilka interesujących założeń z tejże książki. Oczywiście wiem, że wiele z Was będzie miało różne opinie na te tematy, ale może to zainicjuje jakąś ciekawą merytorycznie dyskusję.

Zacznę od tego, że nie jest to typowy poradnik. Z poradnikiem tak na prawdę moim zdaniem ma niewiele wspólnego. Autorka opisuje w książce swoją przeprowadzkę do Paryża, ciążę i wychowywanie dziecka w kulturze innej niż jej rodzima - amerykańska. Porównuje je dwie na podstawie przeprowadzonych badań i swoich spostrzeżeń.

1. W trakcie ciąży dopieszczaj swoją kobiecość.

I nie mowa tu o czekoladzie z ogórkami kiszonymi :-) Chociaż podejście do jedzenia w ciąży również nie jest tak zdyscyplinowane jak widzę u polskich ciężarnych, które spotkałam na swojej drodze. Kobieta powinna starać się utrzymać figurę, stosować olejki do smarowania żeby uniknąć rozstępów, dbać o swój wygląd, nie jeść za dwoje a dla dwojga a ciążowe zachcianki to nic innego jak irytujące przyzwyczajenie, z którym trzeba walczyć.

2. Kiedy urodzi ci się dziecko, nie rzucaj się na nie w nocy, czyli czteromiesięczny okres nauki spania.

Metoda "pauzy" polega mniej więcej na tym, żeby nie zrywać się do dziecka, gdy tylko zaczyna popiskiwać - tak robi większość matek i ojców. Niemowlęta często wiercą się i kwilą przez sen. Jeśli rodzice od razu przybiegają i wyjmują dziecko z łóżeczka - budzą je. Czasem rzeczywiście trzeba nakarmić, przewinąć dziecko czy wziąć na ręce, bo po prostu potrzebuje naszej bliskości, ale jeśli nie odczekamy chwili, nie będziemy wiedzieli. Oczywiście, jeśli ewidentnie dziecko upomina się o powyższe i obudzi się całkowicie nie pozostaje nic innego jak zająć się maleństwem. Dziecko ma cykle snu jak dorośli, którzy czasem przebudzają się na chwilę w nocy nawet tego nie pamiętając. Jeśli w przeciągu pierwszych dwóch miesięcy życia dziecka samo nauczy się zapadania w sen po krótkim przebudzeniu późniejsze problemy z nocnym budzeniem mogą odejść w niepamięć. W książce nazwano to "nauką spania". Oczywiście metodę paryżanki stosują kiedy ich dzieci kończą kilka tygodni.
Druga sprawa: jeśli dziecko zacznie płakać między północą a piątą rano należy je przewinąć, pochodzić z nim trochę, ale matka powinna je spróbować nakarmić dopiero, gdyby dziecko nadal płakało.
Najpoważniejszym problemem w stosowaniu powyższej metody jest tylko i wyłącznie niekonsekwencja rodziców.

3. Naucz dziecko cierpliwości i radzenia sobie z frustracją - wyznacz "ramy".

Nauka ta powinna obejmować każdą dziedzinę. Oczywistym jest, że dziecko (tak jak często dorośli) zawsze będzie chciało więcej niż posiada. Najczęściej zauważamy to dopiero w momencie, gdy dziecko leży na ziemi w sklepie i wpada w panikę, bo mama nie chce kupić kolejnej zabawki a wcześniej kupowała każdą jaka się mu tylko zamarzyła. Tak samo wygląda sytuacja z zainteresowaniem się dzieckiem. Jeśli dotychczas mama biegła na każde zawołanie dziecka to ono będzie od mamy oczekiwało tego za każdym razem i nie ważne, że mama będzie wtedy miała gości, będzie gotowała czy rozmawiała przez telefon. W takiej chwili powinna być wdrożona technika nazwana w książce "Zaczekaj!". Dlatego tak ważne jest również nauczenie dziecka jedzenia o stałych porach bez podjadania między posiłkami oraz nauczenie je stałego rytmu dnia, bo wtedy dziecko będzie również czuło się bezpieczniej wiedząc co kiedy nastąpi.

4. Pozwól dziecku być dzieckiem!

Amerykanie bardzo często chodzą "na skróty" i chcą niepotrzebnie przyspieszać rozwój swojego dziecka. Dlatego wysyłają dzieci we wczesnym wieku na całe mnóstwo dodatkowych zajęć. Jednak zapytane potem o szczegóły tych zajęć nie były już takie skore do udzielenia odpowiedzi. Wynikało to z obawy przed tym, żeby inni rodzice nie zapisali swojej pociechy na równie dobre zajęcia. Działało to na zasadzie rywalizacji. Dla porównania paryżanki nie czując potrzeby rywalizacji chodzą na różne zajęcia dla radości dzieci. Nie czują potrzeby wyhodowania małego geniusza. Starają się zostawić dzieciom swobodę i pozwolić na naturalny rozwój. Dać poznać mu zapachy, smaki, kolory, widoki i sprawić, aby samo się uczyło poznawać świat.
We francuskim stylu wychowania sporo miejsca zajmuje też surowość wobec dziecka. Nie oznacza to jednak bycia potworem. Ważne jest, aby trzymać się zasad, które postanowiliśmy, bo każde "odpuszczenie" cofa nas o dwa kroki do tyłu.
I co ważne musimy słuchać naszych dzieci. Nawet jeśli jeszcze faktycznie nie mówią to swoim zachowaniem powiedzą nam wszystko jeśli tylko będziemy uważni. To samo dotyczy słuchania tego co mówimy przez dziecko. Ono rozumie i, jest zdolne do racjonalnego myślenia. Więc warto od samego początku uważać co do niego mówimy.

5. Poślij dziecko do żłobka. 

Paryskie maluchy zaczynają swoją przygodę ze żłobkiem już ok 9 m-ca życia. Maja tam nie tylko czas na zabawę i kontakt z innymi dziećmi, ale przede wszystkim uczą się zachowań przy stole, cierpliwości, używania nocnika, przestrzegania zasad itp.

Moje spostrzeżenie: Wśród moich znajomych mam dwójkę dzieci mniej więcej w tym samym wieku (F. - 2 lata i 4 m-ce, M. - 2 lata i 6 m-cy). F. został wystany do żłobka, gdy miał niecały rok, natomiast M. nadal przebywa w domu razem z mamą  na urlopie wychowawczym. Wiem, że każde dziecko rozwija się w swoim własnym tempie, ale różnica między nimi w zachowaniu, w sposobie bycia, przebywając z innymi jest diametralna. Moim zdaniem na pewno jest w tym też zasługa żłobka. Takie spostrzeżenie miałam jeszcze zanim zaczęłam czytać tą książkę, a czytając ją utwierdziłam się w swoim spostrzeżeniu.

To oczywiście tylko niektóre założenia z książki. Jeśli powyższe Was chociaż trochę zainteresowało to na prawdę szczerze polecam tą pozycję do Waszej biblioteczki :-)

pozdrawiam,
diabelnieanielska

piątek, 30 stycznia 2015

[ szkoła rodzenia - zajęcia nr 4 ]


Kolejne zajęcia - już przedostatnie - podzielone zostały na trzy części. 

Część pierwsza: Wpływ rozwoju płodowego i porodu na umiejętności oraz zachowanie noworodka. Potrzeby dziecka w pierwszych tygodniach po narodzinach. 

Wykład poprowadziła Terapeutka rozwoju psychomotorycznego. I tu cały wykład opierał się na założeniach 4xC czyli:
C-iepło - W naszym brzuchu było bardzo ciepło. 
C-iasno - Dziecko było w pozycji embrionalnej a pod koniec ciąży było mu bardzo ciasno. 
C-iemno - Poza delikatnymi prześwitami światła przez nasz brzuch maluszek przebywał w ciemnościach. 
C-icho - Jedyne co słyszało dziecko to delikatne odgłosy z zewnątrz jak głosy bliskich, dźwięki itd i wewnątrz jak bicie serca matki, dźwięk pluskających wód płodowych itd. 
oraz SKS, czyli:
S-panie - Dzidziuś, większość 9 m-cy przespał.
K-ołysanie - Podczas naszego chodzenia czy innych wykonywanych przez nas ruchów maleństwo się kołysze rytmicznie w naszym brzuszku.
S-sanie - Od około 15 tc u dziecka można zaobserwować odruch ssania. Jest to tak naturalne jak oddychanie.
Jest to 7 najważniejszych czynników, które powinniśmy zapewnić naszemu nowo narodzonemu maleństwu, aby czuło się bezpiecznie. Obie metody zapewniają maluszkowi warunki, jakie panowały w najbezpieczniejszym miejscu, w którym dotychczas przebywało, czyli w naszym brzuszku. Dziecko po opuszczeniu wnętrza naszego brzucha przechodzi bardzo stresującą sytuację, wszystko jest nowe, nieznane. Ważne jest, aby zapewnić dziecku wszystkie te czynniki, które dla niego są informacją o tym, że nic mu nie zagraża. 

Podczas zajęć nauczyliśmy się zawijać dziecko w taki mały "pieluszkowy kokon", który zapewnia wszystkie czynniki 4xC a tatusiowie nauczyli się kołysać i uspokajać niemowlaka. 
Wg Pani Terapeutki powinniśmy stosować takie zawijanie  jak najczęściej nawet do 3 miesięcy życia dziecka. 

Część druga: Po zakończeniu pierwszej części nastąpiły godzinne ćwiczenia z Panią fizjoterapeutką. Tym razem uczyliśmy się oddychania podczas fazy parcia. Panowie poznawali dalsze techniki wspierania partnerki przy porodzie.

Część trzecia: Pierwsza pomoc - Jak nie wpaść w panikę, gdy coś dzieje się z dzieckiem. Jak udzielić pierwszej pomocy noworodkowi.
Ratownik medyczny, który poprowadził zajęcia skupił się na bardzo ważnych aspektach pierwszej pomocy małym dzieciom. Co najważniejsze wszyscy uczestnicy mieli możliwość przeżycia akcji ratowniczej od momentu zauważenia, że coś złego dzieje się z dzieckiem do momentu przyjechania karetki. Oczywiście atmosfera zajęć nie mogła odzwierciedlić faktycznej akcji ratunkowej, bo była to sytuacja typowo symulacyjna. Ale mimo wszystko ja bardzo cenię sobie tego typu instruktaże, bo co innego człowiek zapamiętuje tylko patrząc a co innego gdy sam ma możliwość uczestniczenia w symulacji chociażby sztucznego oddychania. 

Pomimo, że mąż dziś wyjątkowo buntował się przed pójściem na zajęcia, to oczywiście cieszę się, że był tam ze mną. 

Za tydzień ostatnie zajęcia. A potem - niech się dzieje co chce! :-)

Mądra aplikacja pokazuje, że do porodu zostało 45 dni.

pozdrawiam, 
diabelnieanielska


środa, 28 stycznia 2015

[ być KOBIETĄ w ciąży ]



Do napisania tego postu natchnęło mnie weekendowe spotkanie ze znajomymi moimi i męża. Spotkanie było typowo na spontanie. Uzbierało się nas 5 małżeństw (1 bezdzietna, 1 mająca jedno małe dziecko, 1 mająca dwójkę małych dzieci, 2 w ciąży w tym my). 

Wielką uwagę ( nie tylko moją jak się później okazało ) zwróciła druga koleżanka w ciąży. Pierwsze pytanie jak ją zobaczyliśmy brzmiało: A ty jak się czujesz? Jak znosisz ciążę? 
Koleżanka ma termin na czerwiec. Nasze pytania były jak najbardziej uzasadnione. Zaraz Wam opiszę dlaczego. Zanim jednak to uczynię opowiem Wam coś szybkiego.

Gdy tylko dowiedziałam się, że jestem w ciąży w mojej głowie zaświeciła się od razu lampka z informacją "tylko nie zrób z siebie zapuchniętego, niezadbanego wieloryba". Co tu ukrywać. Moje gabaryty nie są w rozmiarze XS ani nawet S. Bliżej mi było przed ciążą do L. Od początku wertowałam internet pod kątem haseł "Jak nie przytyć w ciąży", "Jak się zdrowo odżywiać w ciąży" oraz standardowo "Jak wrócić do formy po ciąży". Oczywiście wcale nie zamierzałam się głodzić ani odchudzać, bo maleństwo stanęło na pierwszym miejscu i zrobiłabym wszystko, żeby było zdrowe nawet kosztem siebie. Jednak wiedziałam i mam nadzieję, że nadal uda mi się to utrzymać oraz że będę miała taką  możliwość po porodzie będę starała się utrzymać w ryzach. 

Dodatkowo jak tylko powiedzieliśmy moim rodzicom o ciąży przez pierwszy okres słyszałam od mojej mamy, że mam o siebie dbać, ładnie się ubierać i nie zrobić z siebie typowej baby w ciąży z zapuchniętymi oczami, nadwagą i w rozciągniętych starych dresach, które jako jedyne będą na mnie wchodziły :-) 

I tak oto można by powiedzieć, że od samego początku z każdym kolejnym dniem wprowadzam w życie plan "bycia KOBIETĄ w ciąży". Rano zaczynam od relaksującego prysznica, potem masaż najbardziej newralgicznych części ciała kremem na rozstępy, co kilka dni po każdym myciu głowy noszona godzinę lub dwie maska do włosów, aby podciągnąć dodatkowo ich formę, domowy zestaw ubrań, ale raczej z tych ładniejszych, zadbane i pomalowane paznokcie bez odprysków i delikatny makijaż. Czasem zaszaleję, zrobię peeling ust i pomaluję się jakąś ładną pomadką cieszącą oczy przy każdym przejściu koło lustra. Wieczorem powtórka z rozrywki, czyli dokładny demakijaż, kąpiel i cały rytuał kremów i pielęgnacji. 
Przy wyjściu z mieszkania dodatkowo się podrasowuję i zakładam jeszcze ładniejszy, tym razem wyjściowy zestaw ciuchów, kolczyki i naszyjnik czy bransoletkę. 

Wracając do koleżanki. Ona wyglądała właśnie tak, jakby dopiero co odeszła od toalety przy której wymiotowała co najmniej dwa dni. Włosy rozczochrane, twarz szarobura, niepomalowana, oczy zapuchnięte, ubrania porozciągane, stary skundlony sweter i taki grymas na twarzy jakby co najmniej cierpiała od kilku miesięcy. I pomimo, że chciałabym to wyolbrzymiać - jednak tego nie robię. Gdy jednak odpowiedziała na nasze pytanie, że czuje się wyśmienicie i nic jej nie dolega zastanowiłam się jakim cudem jej mąż wypuścił ją z domu w takim stanie. Na prawdę przykro się na nią patrzyło, bo ciąża to jednak czas, gdzie szczególnie możemy o siebie zadbać mając na to często czas. Można to zrobić w minimalnym stopniu malując tylko rzęsy tuszem i usta błyszczykiem, zakładając wyprasowane, dopasowane ubrania i już samopoczucie rośnie. 

Niektórym teorie, które wygłaszam mogą wydawać się godnymi pustej lali, ale na prawdę moim zdaniem ważne jest, aby nawet przy przybywających kilogramach i nie ma co ukrywać, że nawet z wielgaśnym brzuchem, chodząc jak pingwin z wbitym w tyłek kijkiem (niestety przy moich bólach pleców często tak to wygląda) można wyglądać i czuć się zarówno kobieco jak i seksownie. Oczywiście żeby nie pisać przez cały post jak to jest idealnie w ciąży stwierdzam, że ja też mam te kiepskie dni, w których marzę tylko o tym, żeby nie wyściubić nosa poza koc i przechodzić cały dzień w piżamie, ale mimo wszystko staram się jednak, aby każdego dnia przechodząc koło lustra nie odwracać głowy w drugą stronę i nie wpadać od razu w depresję. 

Podsumowując: mój z reguły mało spostrzegawczy mąż, gdy wróciliśmy po spotkaniu ze znajomymi do domu, jak już leżeliśmy w łóżku mocno się do mnie przytulił błądząc rączkami po całym moim ciążowym ciałku powiedział: Cieszę się, że tak o siebie dbasz. Jesteś piękna :-) 

A wy? Jesteście KOBIETĄ w ciąży czy nie zaprząta wam to głowy? :-)

pozdrawiam, 
diabelnieanielska

wtorek, 27 stycznia 2015

[ kulinarne przygotowania do porodu, czyli gotowanie dań do zamrożenia ]


Wertując namiętnie fora, blogi i poradniki na temat przygotowań do porodu i do tego co będzie zaraz po nim utwierdziłam się w przekonaniu, że warto wcześniej (póki jeszcze dam radę) przygotować zestaw mrożonych obiadów, co by potem, w pierwszych dniach maleństwa w domu nie zastanawiać się co by tu zjeść i jak znaleźć czas na gotowanie. 

Jako, że wcześniej jedynymi produktami jakie mroziłam były same warzywa, owoce albo surowe mięso trochę obawiałam się mrożenia całych obiadów. Wczoraj, odmrażając pierwsze "próbne" obiady zdecydowałam, że pora zacząć produkcję "pełną gębą". 

Obecnie moja lista mrożonek dopiero powstaje. W planach mam:
- kluski śląskie;
- gulasz wieprzowy;
- gołąbki w sosie własnym - początkowo gotowałam od razu w sosie pomidorowym, ale jako, że gołąbki można łączyć z różnymi sosami lepszym rozwiązaniem jest zamrożenie ich w formie ogólnej czyli właśnie w sosie własnym;
- pierogi ruskie;
- pierogi z serem;
- pierogi z mięsem;
- pasztet z kurczaka i ciecierzycy;
- kotlety/pulpety rybne - mrożone w formie przygotowanego, wcześniej zmielonego surowego mięsa, które po rozmrożeniu będzie można tylko uturlać w kotlety lub pulpety i wrzucić na patelnię lub do garnka;
- sos do spaghetti po bolońsku - można go wykorzystać zarówno do makaronu jak i do faszerowania papryki.

Takie dania jak kluski śląskie czy pierogi mrożę na surowo układając pojedynczo na płaskiej tacy z zamrażarki - zapobiegnie to posklejaniu produktu i potem łatwiej będzie nam wyjąć tylko ilość sztuk, która nas interesuje. Gdy już stwardnieją wrzucam je do zamykanego woreczka i podpisuję z datą wykonania. Potem wrzucam zamrożone do wrzącej wody, czekam aż wypłyną i gotuję na malutkim ogniu przez chwilę. Często spotkałam się na forach z informacją, że kluski się rozpadają itd. W moim przypadku nic takiego nie miało miejsca. Wystarczy tylko odpowiednio przypilnować. 

Gołąbki czy sos do spaghetti można albo zawekować w słoikach (ja jednak nie mam tyle miejsca w lodówce, aby przechowywać większą ilość) albo zamrozić. Ja mrożę w zwykłych foliowych torebkach, ale żeby nasze danie otrzymało ekonomiczny, łatwo układający się kształt sam woreczek zanim nałożę do niego potrawę wkładam w zwykłe pudełko do mrożenia. Po zamrożeniu mamy w miarę kształtne kostki, które łatwo upchnąć w szufladach zamrażarki.

Surowe mięso mrożę j/w, czyli układam kształtnie w pudełku i po zamrożeniu wyjmuję z pudełka i układam samą kostkę w zamrażarce.

Oczywiście wszystko podpisuję nazwą i datą.

A wy? Korzystacie z takiej formy przechowywania jedzenia? Jakie obiady polecacie do mrożenia?

pozdrawiam,
diabelnieanielska

piątek, 23 stycznia 2015

[ szkoła rodzenia - zajęcia nr 3 ]



Kolejne zajęcia w szkole rodzenia zaczęły się od ćwiczeń z fizjoterapeutką. Godzina oddychania i uczenia się pozycji, które mogą ulżyć w bólu porodowym. Myślę, że jest to bardzo przydatna wiedza, ale trochę się obawiam, że "w praniu" będzie ciężko zastosować niektóre poznane techniki. Na zajęciach towarzyszy nam relaks, śmiech, rozluźnienie a podczas porodu będziemy mieli zdecydowane przeciwieństwo. Jestem jednak dobrej myśli, bo cały czas w mojej głowie brzmią słowa położnej z pierwszych zajęć, że "jeśli będziemy współpracować z położną to wszystko powinno pójść dobrze". 

Po ćwiczeniach przeprowadzony został 2 godzinny wykład o kąpieli, opiece i pielęgnacji noworodka jak również o przygotowaniu wyprawki. 
Każda para dostała dwa niemowlaki, na których mogliśmy przetestować wieczorne przygotowanie malucha do snu począwszy od rozebrania malucha z ubranek, poprzez kąpiel, pielęgnację i kończąc na ubieraniu. 
Pani Położna omówiła szczegółowo co powinniśmy zabrać ze sobą do szpitala dla dziecka, jak przygotować wyprawkę w domu, czym się sugerować np przy wyborze łóżeczka, materaca czy wózka. W trakcie zajęć padało dość dużo pytań od par, ale każde z nich potwierdzało tylko wiedzę, którą już zdążyłam nabyć. 

Położna powtórzyła również znaną już i rozpowszechnioną w internetach teorię, że jeśli chodzi o pielęgnację malucha to "im mniej tym lepiej". 

Jako, że ja mam już swoją wyprawkę prawie gotową a torby do szpitala praktycznie przygotowane miałam możliwość skonfrontowania wiedzy przekazanej przez Położną z tym, co udało mi się dowiedzieć w internecie i w poradnikach. 
Większość się zgadzała. Rozbieżności jakie najbardziej rzucały się w oczy dotyczyły produktów do pielęgnacji dziecka, bo pani Położna polecała konkretne kremy itd, ale z naciskiem na to, że każde dziecko reaguje inaczej i że to co poleca wcale nie musi być odpowiednie dla naszego malucha. Ja już większość kosmetyków do pielęgnacji zakupiłam, więc nie będę ich na razie zmieniać chyba, że okażą się nienajlepsze dla dziecka, gdy już będę z nich korzystać. 

Jedyne co zbiło mnie z tropu to to, żeby nie kupować zapasu pieluch jednorazowych. Ja na razie zaopatrzyłam się w jedno małe opakowanie pieluch Dada, bo słyszałam, że są one na równi dobre z Pampersami a nawet lepsze i nawet Pani Położna to potwierdziła, że większość młodych mam właśnie te pieluchy najbardziej chwali. Zatem dobrze, że nie zakupiłam od razu całej masy pieluch tak jak planowałam, bo jeśli się okaże, że mała będzie miała na nie uczulenie to tylko by się reszta zmarnowała. Na szczęście sklepy mamy pod nosem, więc jeśli jakiekolwiek produkty nie będą się sprawdzały zawsze będzie można szybko wyskoczyć do sklepu.

I jeszcze dobra rada z zajęć, którą zastosuję to taka, żeby świeżo upieczony tatuś miał przygotowaną oddzielną torebkę z rzeczami, w które będzie ubrany maluszek po porodzie. Wg relacji Pani Położnej w większości wygląda to tak, że tatuś nawet jak wie co i gdzie znajduje się w torbie to z tych emocji dostaje małpiego rozumu i po prostu zamiast przynieść konkretne rzeczy to przynosi całą torbę co oczywiście nie jest złym wyborem, ale wnosi trochę chaosu. 
Tak więc drogie przyszłe mamy warto pomyśleć o tym wcześniej, żeby zaoszczędzić i sobie i innym niepotrzebnego zamieszania. 

Z każdymi kolejnymi zajęciami utwierdzam się, że będzie dobrze. Oczywiście mam obawy jak to będzie, czy sobie poradzę itd, ale wiem, że prawie każdy przez to przechodzi i po prostu trzeba w siebie wierzyć... i nie bać się własnego dziecka :-)

pozdrawiam, 
diabelnieanielska


środa, 21 stycznia 2015

[ domowy pasztet z ciecierzycy i kurczaka ]

Jak zapytałam męża czy lubi pasztety (zanim zaczęłam go robić wolałam zapytać co bym później sama nie musiała go jeść) to odpowiedział, że nie lubi tylko tych na dyskotekach. Żartowniś z tego mojego męża nie ma co :-)

Tak więc od jakiegoś czasu marzył mi się domowy pasztet. Taki wykonany samodzielnie, bo ostatnio potrawy wykonane samodzielnie nie dość, że cieszą brzuszek to jeszcze dodają +10 do poczucia zajebistości :-) Jako, że do tradycyjnego pasztetu trzeba dodawać wątróbkę, której nie lubię a swego czasu pamiętam, że moja rodzicielka robiła pasztet z kurczaka i ciecierzycy stwierdziłam, że i ja wypróbuję. Oczywiście powstał bez żadnego przepisu, bo mama robi wszystko na tak zwane "oko". Tak więc jak wyszło? Doskonale. 





Składniki na blaszkę keksówkę:
3 uda kurczaka
1 marchewka
1 cebula
bardzo mały seler
mała pietruszka
ciecierzyca (ok. 1 szklanki)
bułka tarta + pół szklanki wywaru lub pół suchej bułki wymoczonej w wywarze
2 małe jajka
przyprawy: sól, pieprz, zioła prowansalskie, mielona gałka muszkatołowa


Wykonanie:

1. Uda, marchew, seler i pietruszkę pozyskałam z rosołu z dnia poprzedniego. Jeśli jednak nie planujecie rosołu to ugotujcie wszystkie te składniki do miękkości.

2. Ugotować ciecierzycę. Ja zalałam ją wodą i moczyłam ponad 12h. Po tym czasie zlałam wodę, zalałam nową wodą i gotowałam godzinę. Po tym czasie odlałam wodę i pozwoliłam jej lekko wystygnąć.

3. Cebulę pokroiłam i zeszkliłam na patelni.

4. Gdy składniki były już gotowe ciecierzycę przemieliłam 3 razy na najmniejszych oczkach w maszynce do mielenia mięsa a kurczaka i warzywa dwa razy. Przemieliłam też bułkę wymoczoną w wywarze.

5. Do zmielonej masy dodałam 2 jajka i przyprawy do smaku. Wszystko wymieszałam ręką.

6. Po przełożeniu do blaszki i uklepaniu zrobiłam nożem wzór i wstawiłam na godzinę do nagrzanego wcześniej  do 180 stopni piekarnika. Po upieczeniu koniecznie trzeba ostudzić :-)


Smacznego !

pozdrawiam,
diabelnieanielska

niedziela, 18 stycznia 2015

[ Sałatka z tortellini - idealna nie tylko na wiosnę ]

Ostatnio zamiast srogiej zimy mamy za oknami prawie wiosnę. Dlatego dziś szybki przepis na sałatkę.
Są takie sałatki, które idealnie pasują na leniwą kolację, śniadanie, do grilla czy spotkanie ze znajomymi. Dziś przestawiam Wam prostą i szybką sałatkę z tortellini. Nic prostszego. Zapraszam do przygotowania i konsumowania :-)

Składniki:
Opakowanie makaronu tortellini 250 g
Jeden długi ogórek lub kilka mniejszych
3-4 pomidory, lub kilkanaście pomidorów koktajlowych
szczypiorek
majonez
sól, pieprz

Wykonanie:

1. W osolonej wodzie gotujemy makaron wg instrukcji z opakowania - ja przetrzymuję makaron chwilę dłużej, bo czasem zdarza się, że nadzienie makaronu jest jeszcze twardawe. Najlepiej spróbować i zobaczyć czy dodatkowe minuty w wodzie są potrzebne.


2. Po ugotowaniu przerzucamy makaron do oddzielnej miski.


3. Kroimy umyty i obrany ogórek. Umyte pomidorki koktajlowe  kroję zwykle na cztery.


4. Szczypiorek siekam i dorzucam do pozostałych składników.


5. Na sam koniec dodaję łyżkę/dwie majonezu i doprawiam solą i pieprzem. Dokładnie mieszamy.
Majonezu dodajemy stopniowo. Ważne, żeby sałatka była "lekka", a dorzucenie tony majonezu na pewno jej w tym nie pomoże.


Smacznego :-)

pozdrawiam, 
diabelnieanielska

czwartek, 15 stycznia 2015

[ szkoła rodzenia - zajęcia nr 2 ]


Dziś odbyliśmy z mężem drugie z pięciu zajęć w szkole rodzenia. Dzisiejszy temat to "Rodzina w nowej roli. Psychiczne zagadnienia połogu i znaczenie kontaktu z dzieckiem. Baby blues. Kto pomaga, kto przeszkadza." 

Wykład poprowadziła założycielka szkoły, która kiedyś pracowała w szpitalu na Żelaznej. Moje wrażenie pod względem samej jej osoby bardzo pozytywne. Po prostu wulkan energii. Bardzo dużo informacji w krótkim czasie, ale przekazanych bardzo fajnym językiem, bez niepotrzebnego spinania się, ze sporą dawką humoru :-) 

Na poprzednich zajęciach mężczyźni bardziej usypiający się - dziś się obudzili. Dużo w tym było też zasługi sztucznych noworodków, które każda para dostała od razu po wejściu do sali. Sam wykład, ani późniejsze ćwiczenia nie obejmowały żadnych czynności związanych z maluchem, ale mogliśmy już poczuć ciężar nadchodzącego czasu (lalki odzwierciedlają zarówno wagę jak i wzrost średnio rodzącego się noworodka). Przez całe zajęcia pary przekazywały sobie malucha. Również i my. Mój mąż oczywiście próbował cały czas mnie rozśmieszać układając malucha w różne śmieszne pozy :-) Ja skupiłam się bardziej na jego trzymaniu i układaniu sobie w różnych pozach, podnoszeniu itd.

Prowadząca poruszyła dziś bardzo ważne tematy. Wielu mężczyzn nie czuje na sobie wagi sytuacji jaką jest poród, a co dopiero to co się dzieje z kobietą podczas połogu. Ważne jest żeby mężczyzna zachował spokój i nie spanikował podczas gdy kobieta będzie przechodziła wahania nastroju spowodowane skokami adrenaliny i hormonów w swoim organizmie. Muszę powiedzieć, że trochę obawiam się jak takie skoki zadziałają w moim organizmie. Mam nadzieję, że oboje z mężem będziemy umieli sobie z nimi poradzić i jeśli się pojawią przejdziemy przez nie w miarę płynnie.

Poruszony został również temat tego jak zapewnić przestraszonemu dziecku, które dopiero co opuściło bezpieczne dla niego miejsce - nasz brzusio - spokój i wparcie. Ważne żeby jak najwięcej je przytulać i sprawić by poczuło przy nas to co czuło będąc jeszcze w brzuchu, czyli m.in. bicie serca matki, ciepło, zapach, głosy, które słyszało jeszcze przed wyjściem na ten świat. Musimy zapewnić mu wszystko, aby wiedziało, że ten nowy dla niego świat jest gotów na niego i też przyjmuje go z radością.

Prowadząca zwróciła również uwagę podkreślając parokrotnie to, że czas od razu po urodzeniu dziecka jest czasem dla rodziny. Nie dla babć, dziadków, ciotek i wujków tylko dla naszej najmniejszej komórki, czyli mamy, taty i dzidziusia. Panowie - warto wziąć urlop ojcowski od razu po powrocie ze szpitala, żeby te pierwsze dni maluszka spędzić właśnie z nim. Odłożyć na bok inne sprawy i całkowicie zapewnić bezpieczeństwo i wsparcie nie tylko dziecku, ale przede wszystkim wykończonej porodem mamie. Dziadkowie i pozostali odwiedzający mogą tylko przeszkadzać i powodować niepokój maleństwa, które i tak wiele przeżyło "wyskakując" z bezpiecznego brzucha do całkiem nowego otoczenia, więc całe stado nachylających się nad nim głów może być dodatkowym czynnikiem stresującym. Oczywiście wszyscy wiemy jak wyglądają realia. Sama byłam zaproszona na odwiedziny dziecka mojej koleżanki gdy te miało niecałe dwa tygodnie. Ale pamiętajmy, że najważniejsze jest dziecko a nie utrzymanie naszych więzi towarzyskich. To może poczekać. 

No i wystąpił też krótki ale radujący wszystkich aspekt seksu po porodzie, czyli kiedy już będzie można :-)

Po części wykładowej trwającej godzinę nastąpiła część ćwiczeniowa. Pani fizjoterapeutka wprowadziła w życie ćwiczenia wspomagające łagodzenie bólu porodowego. Panowie tym razem mieli aktywne 1,5 godziny masowania swych ciężarnych kobiet. Dodatkowo przedstawiono nam model oddychania w pierwszym okresie porodu - rozwierania. Oczywiście z zaleceniem trenowania w domu. Na pewno skorzystam, bo jestem zdania, że prawidłowe oddychanie może na prawdę pomóc przy porodzie. 

A za tydzień tematem głównym jest kąpiel, opieka i pielęgnacja nad noworodkiem. Czekam z niecierpliwością :-)

pozdrawiam,
diabelnieanielska

wtorek, 13 stycznia 2015

[ Niestety ]

Dziś tak bardziej marudząco, więc zacznę od mojego ulubionego i najczęściej używanego ostatnio słowa a mianowicie NIESTETY..
Niestety, ale rozpoczęty ósmy miesiąc daje mi trochę w kość. 
Niestety nie dam rady ogarniać mieszkania jak wcześniej. 
Niestety nie ugotuję dziś obiadu, bo nie miałam siły turlać się do sklepu. 
Niestety rozebranie choinki jeszcze chwilę poczeka, bo pudełko na ozdoby z piwnicy samo się nie przyniesie. 
Niestety wyjście z domu to wyzwanie bo samo wciśnięcie innych butów niż "Biedronkowe Ugg-i" graniczy z cudem.
I jeszcze wiele innych niestety.

Ten kto mówi, że po pierwszym trymestrze ciężarna może przenosić góry a wszelkie dolegliwości znikają za pomocą magicznej różdżki łże jak cholera. Ok. Są przypadki, że faktycznie tak jest. A może to tylko ja tak mam? A może to po prostu ta pora roku tak wpływa na mnie i moje samopoczucie?

Przez te 7 miesięcy, które właśnie minęły walczyłam na przemian z:

- mdłościami - czyli jak wstać z łóżka bez zwymiotowania, jak dojechać do pracy bez zwymiotowania, jak przeżyć dzień w pracy bez zwymiotowania i tak w kółko. Nie rozumiem dlaczego nazywane są porannymi mdłościami skoro mnie mdliło całymi dniami a nie tylko porankami....

- migrenami - czyli jak wstać z łóżka, gdy głowa pulsuje tak jakby w środku siedział gigantyczny dzięcioł i walił non stop w moją czaszkę, jak wytrzymać i utrzymać skupienie z takim bólem w pracy, jak poruszać się komunikacją miejską z hałaśliwym tłumem ludzi itd. 

- bólami jajników - czyli jak przeżyć taki ból miesiączkowy, ale 5 razy silniejszy nawracający co jakiś czas.

- bólami piersi - czyli jak założyć stanik, jak zdjąć stanik, jak chodzić, jak się położyć w nocy, żeby nie czuć tego rwania i palenia w mięśniach.

- huśtawkami nastrojów - czyli jak z rozhisteryzowanego śmiechu przejść płynnie w rozpaczliwy płacz. No i jak znaleźć powód, żeby chociaż mąż nie myślał, że to tak bez powodu jak jakaś wariatka. 

- zgagą - i nie ważne czy zjem mało, dużo, czy zrobię duże przerwy między jedzeniem czy małe, czy leżę czy stoję czy siedzę - wszystko podchodzi do góry i nie daje nawet spać.

- zaparciami - czyli boli tak, że nie ma jak usiąść na czterech literach, czyli boli tak, że nie można znaleźć dobrej pozycji leżenia, czyli człowiek się męczy i męczy aż w końcu wszystko znika jak ręką odjął i tak co jakiś czas.

- bólami kręgosłupa - czyli samo przewrócenie się na łóżku w nocy jest jak dość niezręczny taniec leżącego słonia, czyli przejście się do sklepu robi się wyzwaniem i ledwo doturluję się do domu, czyli po prostu boli i nie przestaje. 

- zmęczeniem i sennością na początku ciąży - czyli jak wytrwać, gdy ledwo otwieram rano oczy, zasypiam w tramwaju, zasypiam przed monitorem w pracy i wracając znów zasypiam w tramwaju itd.

- bezsennością w późniejszym czasie - czyli jak się wyspać, gdy wszyscy wokół powtarzają "wyśpij się teraz, bo potem już nigdy nie pośpisz".

- zadyszką - czyli jak wejście po schodach czy nawet zwykła rozmowa z kimkolwiek sprawia, że czuję się jakbym przebiegła właśnie co najmniej półmaraton.

- spuchniętymi nogami - czyli jak pójść gdziekolwiek w kozakach (np. do znajomych), zdjąć je, przechodzić bez nich cały wieczór a potem wcisnąć na spuchnięte jak balerony nogi. 

- no i standardowo, gdy mała podrosła zaczęły się częste wizyty w toalecie - czyli jak wyjść do ludzi, gdy po wyjściu z mieszkania dochodzę do tramwaju i już czuję, że po prostu muszę znów zawitać w wc.

Czekam jeszcze na rozstępy i chyba to już będzie cały komplet uzbierany. Challenge accepted!

O. Tak właśnie dziś zamierzałam sobie pomarudzić i sobie pomarudziłam.
Taki sobie spadek formy.

piątek, 9 stycznia 2015

[ szkoła rodzenia - zajęcia nr 1 ]



Tygodnie ciąży lecą jak oszalałe. Obecnie kończę 31 tydzień i za 4 dni zacznę 8 miesiąc. Mała przez jakiś czas była ułożona w taki sposób, że jak mnie szturchała to trafiała w stronę wnętrza brzucha, w stronę kręgosłupa. Wczoraj znów odkręciła się tak, że jak kopnie, wypchnie dupcię lub łokieć widzę to na swoim brzuszku - taki widok cieszy najbardziej :-) Co więcej? Ja czuję się dobrze. Jestem trochę podziębiona, ale nie jest źle. Ciągle rosnę. Rozstępów na razie brak. To tak gwoli krótkiego wstępu. 

Zatem do sedna! :-)

Wczoraj zaczęłam 5-tygodniowy kurs w szkole rodzenia (zajęcia raz w tygodniu po 3 godziny od 18:30 do 21:30). Od kilku dni trochę się stresowałam jak to będzie i czy mój mąż wytrzyma 3 godzinne siedzenie w sali, bo nie ukrywam, że niestety niezbyt chętnie chciał uczestniczyć w zajęciach. 
Ze względu na to, że planuję rodzić w szpitalu Św. Zofii na Żelaznej w Warszawie chciałam uczestniczyć w szkole rodzenia, która przynależy do szpitala. Niestety zapisując się na początku listopada nie było już terminów na styczeń przez co zostałam skierowana do szkoły partnerskiej - Szkoły Rodzenia Polskiego Centrum Edukacji.

Jeśli chodzi o koszty to musiałam opłacić zwrotną kaucję w kwocie 80 zł.  Cały kurs jest bezpłatny dla osób spełniających jeden z niżej wymienionych warunków:
  • zaświadczenie o zameldowaniu na pobyt stały lub czasowy na terenie m. st. Warszawy;
  • rozliczające się z podatków w urzędzie skarbowym na terenie m. st. Warszawy;
  • przebywają w domu dla matek z małoletnimi dziećmi i kobiety w ciąży lub w innej placówce opiekuńczej na terenie m.st. Warszawy lub takiej, z którą Miasto Stołeczne Warszawa podpisało właściwą umowę.

Po przybyciu na miejsce dostałam do wypełnienia formularz i otrzymałam książkę edukacyjną (w środku znajdowała się ulotka o pobieraniu krwi pępowinowej oraz zaproszenie na depilację).


Następnie po zdjęciu butów weszliśmy do sali, której podłoga była pokryta matami, wszędzie leżały poduszki, fotele sako, można było zrobić sobie kawę, herbatę, skorzystać z automatu z wodą. 

W zajęciach uczestniczyło 11 kobiet z osobami towarzyszącymi - mężami/partnerami. Większość nich była w terminach zbliżonych do mnie. Najmłodsza ciąża miała 28 tygodni - najstarsza 33 tygodni. Uplasowałam się w związku z tym mniej więcej po środku. 

Zajęcia rozpoczęły się od przedstawienia się prowadzącej oraz pozostałych uczestników i opowiedzenia o swoich oczekiwaniach co do zajęć. Nie przepadam za tego typu przedstawieniami, bo nigdy nie wiem co powiedzieć, ale rozumiem, że zawsze ma to jakiś cel. 

Potem zaczął się "wykład" o przebiegu porodu i łagodzeniu bólu porodowego. Mój mąż, który zadeklarował chęć uczestniczenia w porodzie poprzez samo patrzenie na sztuczną miednicę i przechodzące przez nią sztuczne dziecko bladł co chwilę. Zresztą nie tylko on. Eh ci faceci :-) Cały wykład trwał około dwóch godzin. Pani położnik bardzo dokładnie omówiła fazy porodu, opisała jak to wygląda w szpitalu na Żelaznej, co się dzieje od momentu rozpoczęcia skurczy czy odejścia wód do momentu przewiezienia na salę na oddziale położniczo-noworodkowym. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o tym jak to faktycznie wygląda, czego się spodziewać i muszę przyznać, że do tej pory raczej to do mnie nie docierało, nie miałam napadu lęków, że będzie bolało itd. i nadal tak pozostało. Co więcej - uspokoiło mnie to jeszcze bardziej. Przeraża mnie jedynie to co się wydarzy po porodzie jak już mała ze mnie wyskoczy. Jak jedna z uczestniczek słusznie stwierdziła - poród musi się odbyć. Nie ma możliwości wycofania się, więc po prostu jakoś to będzie, trzeba to przeżyć. Ważne jest to co będzie potem i trzeba się do tego jak najlepiej przygotować. 

Po zajęciach wykładowych i krótkiej przerwie Pani położnik nas opuściła i pojawiła się pani fizjoterapeutka ze szpitala na Banacha. Przedstawiła nam ogólne zagadnienia z tytułu bólów kręgosłupa, pokazała jak się układać gdy boli kręgosłup, jak ułożyć się do spania i najbardziej przyjemna część - poinstruowąła mężczyzn jak wykonywać masaż kręgosłupa ciężarnej :-) Zajęcia skończyły się z lekkim poślizgiem około 21:45. 

Podsumowując - mój pierwszy cel uczestniczenia w zajęciach z tego co widzę zostanie osiągnięty, bo do tej pory do mojego męża nie docierało, że poród to nie jest takie hop-siup i już. Uświadomił sobie, że jednak będę musiała się trochę pomęczyć, żeby wydać córeczkę na ten świat i że jego rola w całym tym procesie będzie bardzo ważna. 

Nie mogę doczekać się już kolejnych zajęć :-)

pozdrawiam, 
diabelnieanielska

wtorek, 6 stycznia 2015

[ Liebster Blog Award ]



Nominacja do LIEBSTER BLOG AWARD od Kornelii z oczekiwaniee.blogspot.com była dla mnie dość sporym zaskoczeniem, bo "istnieję" w blogosferze od dość krótkiego czasu. Z odpowiedziami na pytania ruszam z lekkim opóźnieniem, bo nominacja nastąpiła jeszcze przed świętami, a chciałam zebrać porządnie swoje myśli. Poza tym wiecie - święta, sylwester i inne obowiązki ostatnio trochę odciągnęły mnie skutecznie od bloga na parę chwil. Tak więc zgodnie z prośbą Kornelii wybrałam 11 pytań z jej listy 33. Mam nadzieję, że moje odpowiedzi przypadną Wam do gustu :-)

1. Co mi daje blogowanie?

Przede wszystkim możliwość zapisania swoich myśli, obaw, uczuć, rzeczy o których chcę pamiętać itd. Spisuję tu przepisy które uwielbiam i chciałabym się nimi podzielić, opisuję kosmetyki, które lubię i których nie lubię. Piszę o sobie, o innych. Po prostu o wszystkim. Uwalniam swoje myśli.
Przez całe życie starałam się pisać. Jak nie bloga w młodości to prawdziwe papierowe pamiętniki, które chyba leżą gdzieś u rodziców na strychu. 

2. Twoja najgorsza cecha wg Ciebie, to...?

Ja to nazywam perfekcjonizmem, ale w tym złym wydaniu. Staram się zrobić wszystko i ustawić wszystkich tak jak ja chcę czyli na wysokim poziomie. Wymagam dużo od siebie ale też od innych. Mąż się śmieje, że nawet pokrojenie sałatki musi się odbywać w sposób, który mnie satysfakcjonuje, bo gdy kostki pokrojonej marchewki są za duże/małe a mianowicie inne niż ja chcę to już jest wojna. Jest to moim zdaniem jedna z tych złych cech, które wyciągnęłam z rodzinnego domu. Staram się z tym walczyć i mam nadzieję, że przyjście na świat córeczki trochę mnie przytemperuje a ja przestanę świrować i wprowadzę trochę bałaganu w swoje życie i go świadomie zaakceptuję. 

3. Twoja najlepsza cecha wg Ciebie, to...?

Nad tym pytaniem myślałam najdłużej, bo nie należę do osób, które siebie wychwalają. Raczej jestem krytyczna wobec siebie. Myślę, że dużym plusem jest pracowitość i ogólnie pojęte zorganizowanie. Staram się mieć wszystko uporządkowane a powiedzenie, że żadnej pracy się nie boję bardzo do mnie pasuje. Cokolwiek robię staram się  dawać siebie zawsze na 100%.

4. Dom czy mieszkanie? 

Gdy byłam już po ślubie moim jedynym marzeniem było własne mieszkanie. Od początku studiów mieszkałam w wynajmowanych mieszkaniach z całym stadem zmieniających się często lokatorów, co nierzadko doprowadzało mnie do białej gorączki. Jednak można powiedzieć, że od zawsze chciałam mieszkać w domu. Mam nadzieję, że to marzenie się zrealizuje w przyszłości. Wiem, że na pewno nie w najbliższej, chyba że wygram w totka parę milionów, ale marzenia są po to żeby je realizować, a pierwszym krokiem było znalezienie przeze mnie projektu domu :-) pewnie do czasu aż wybuduję własny dom koncepcja się całkowicie zmieni, ale miło jest czasem go otworzyć i chociaż popatrzeć :-)

5. Książka, którą zapamiętam na zawsze to...?


Czytam dość sporo. Obecnie skaczę pomiędzy poradnikami dla rodziców, romansidłami, kryminałami i sensacjami. Jeśli miałabym wybrać tylko jedną książkę byłoby raczej ciężko, bo każda z nich wpływa na moją duszę w inny sposób. Myślę, że ta książka na całe życie może być jeszcze przede mną. 

6. Film, do którego wracam często i chętnie, to.../Film, który uwielbiasz?

Wiele jest takich filmów, bo oglądam filmy po kilka razy. Ze starych polskich filmów oprócz tych dobrych komedii z lat świetności uwielbiam oglądać Znachora i cudowną Annę Dymną. Zagranicznych filmów jest o wiele więcej stąd ciężko mi jest je wymienić, bo do każdego z nich wracam często. Lubię Dumę i Uprzedzenie i cudowną Keirę Knightley, lubię Harrego Pottera, który zabiera mnie w świat magii, lubię film Kelnerka i niesamowitą Keri Russel. Ostatnio staram się robić selekcję filmów i oglądam je rzadziej niżbym chciała. Nadrabiam natomiast seriale. CSI Las Vegas oglądam od 8 lat, obejrzałam wszystkie odcinki, do tego Castle, The Walking Dead. Z tych starych lubię wracać do Felicity i Veronica Mars - dwa seriale, które znam na pamięć a za każdym razem oglądam z zapartym tchem. 

7. Najpiękniejsza, jak do tej pory, chwila ciąży/macierzyństwa, to...

Do końca życia zapamiętam na pewno wiele chwil z tej pierwszej, wyczekanej ciąży, ale na obecną chwilę najpiękniejszą chwilą była ta podczas pierwszego usg, kiedy usłyszałam bicie serca mojego maleństwa. Pamiętam uśmiech mojego męża i to że i mi poleciała łza szczęścia a moje serce prawie z radości wyskoczyło z mojej piersi :-)

8. Twoja wymarzona podróż?


Od wielu lat marzy mi się przejechanie wzdłuż i w poprzek Stanów Zjednoczonych i mam nadzieję, że kiedyś zrealizuję to marzenie.

9. Ulubiony styl, sportowy czy elegancki?

Całe życie przechodziłam w trampkach, adidasach itd. Byłam raczej chłopczycą. Dopiero gdy poszłam do pracy zaznajomiłam się z butami na obcasach. Myślę, że bliżej mi do stylu sportowego jednak elegancki na specjalne okazje też jest ok i czuję się wtedy bardzo kobieco :-)

10. Kawa czy herbata?

Zdecydowanie herbata. Aktualnie uwielbiam słodkiego earl gray'a. Często jednak piję napar z czystka czy miętę. Kawę wypiłam raz czy dwa w życiu. Chociaż wypiłam to za dużo powiedziane. Raczej wykonałam małego "siorba" i stwierdziłam, że to nie dla mnie. W mojej kuchni znajdziecie tylko kawę 3 w 1, którą czasem pije mąż i kawę rozpuszczalną-zbożową, którą pije tylko mój tata jak do nas przyjeżdża w odwiedziny. A no i czasem faktycznie jest kawa mielona, ale jest wykorzystywana tylko i wyłącznie w celach peelingujących.

11. Syn czy córka?


Zakładaliśmy, że będzie synek a okazało się, że będzie córcia. Chciałabym mieć przynajmniej dwójkę a mąż przynajmniej trójkę. Mam nadzieję, że pojawi się również synek :-)

Jako, że zasady Liebster Blog Award mówią o wytypowaniu kolejnych osób do odpowiedzi na moje propozycje pytań to powielam pytania na które odpowiedziałam ja i nominuję wszystkich chętnych zaglądających na mojego bloga. Dajcie mi tylko znać - chętnie dowiem się czegoś o moich odwiedzających :-) 

Pozdrawiam wszystkich,
diabelnieanielska

sobota, 3 stycznia 2015

[ Pyszny chleb na zakwasie ]

Czyż jest coś lepszego niż świeżo wyjęty z piekarnika, jeszcze ciepły chleb posmarowany prawdziwym masełkiem? Na pewno nie dziś i nie u mnie :-) A to właśnie dlatego, że taki oto właśnie chlebek właśnie ostyga na moim blacie kuchennym. Przepis jest idealny dla osób dopiero rozpoczynających swoją przygodę z pieczeniem chleba, bo jest bardzo prosty. A cierpliwi na pewno zostaną wynagrodzeni :-) 
Przepis dostałam od mojej teściowej, która piecze ten własnie chleb w dużo większej wersji. Z całego przepisu wychodzą 2 duże, podłużne blaszki chleba. Ja wolę chlebek robić częściej, bo lubię go najbardziej, gdy jest świeżutki, więc zmniejszam odpowiednio ilość składników. Mimo wszystko bez problemu chleb poleży tydzień lub dłużej, jeśli będzie się go przechowywało w chlebaku lub innym zamkniętym pojemniku.
Ja swój zakwas dostałam od teściowej, ale można go również wyhodować samodzielnie na przykład wg wskazówek z TEJ strony.

Składniki:
1 kg mąki pszennej
0,5 kg mąki chlebowej żytniej
1 szklanka otrębów pszennych lub owsianych
1 szklanka płatków owsianych
1 szklanka siemienia lnianego
1 szklanka pestek słonecznika
1 szklanka pestek dyni
dwie garście żurawiny suszonej
4-5 łyżeczek soli
6-7 szklanek ciepłej, przegotowanej wody
zakwas
oliwa do posmarowania

Wykonanie:
1. Wymieszać suche składniki.


2. Dodać zakwas.

3. Wlać wodę i wymieszać całość.

4. Odjąć zakwas do słoika (na następny chleb).

5. Przełożyć ciasto do foremek wysmarowanych tłuszczem.


6. Odstawić na noc w ciepłe miejsce (przykryć ściereczką). Ja przygotowuję go własnie na noc, ale zdarzało się, że punkty 1-5 wykonywałam przed wyjściem do pracy i po powrocie piekłam wyrośnięty już chleb przez co na kolację miałam świeżutki, jeszcze ciepły chleb na kanapki.



7. Gdy chleb wyrośnie wstawić do piekarnika na 180 stopni i piec ok. 1,5 godziny. Ja oceniam zawsze wypieczenie chleba na oko, więc moja rada jest taka, aby zaglądać do niego raz na jakiś czas od przekroczenia godziny pieczenia i ocenić czy potrzebuje jeszcze chwilę w piekarniku czy już jest ok.
8. Po upieczeniu i chwilowym odczekaniu wyjąć chleb z formy i zostawić w piekarniku na kratce do ostygnięcia. Poprzez kratkę cała wilgoć z ciepłego chleba "ucieknie" i pozostanie nam chrupiąca skórka z miękkim środkiem. Pestki dyni w części odpadły przy wyjmowaniu chleba z formy, resztę uskubałam - ach ten mój zmysł estetyki :-)


Pyszności! 


pozdrawiam, 
diabelnieanielska


czwartek, 1 stycznia 2015

[ 2015 - dziś tak bardziej refleksyjnie ]



Witam Was wszystkich w nowym 2015 roku :-)

Moja noc sylwestrowa spędzona z córcią w brzuchu zaczęła się od przejedzenia pysznym jedzeniem, przegraną z mężem w karcianego Warhammera i głupiutką aczkolwiek śmieszną komedią o dwóch Panach udających policjantów. O północy obejrzeliśmy przez okno fajerwerki słuchając discopolowych hitów Zenka Martyniuka w TV i pijąc szampana dla dzieci o smaku truskawkowym :-) Jako że wkroczyłam znów w okres wahań nastrojów oglądając fajerwerki gładziłam się po brzuszku mówiąc do córeczki a przy okazji płacząc i uśmiechając się jednocześnie. Zaczęło do mnie docierać, że nadchodzący rok będzie wprowadzał gigantyczne zmiany w moje i nie tylko moje życie.

Czy mam jakieś noworoczne postanowienia?
Chyba nie, bo wiem, że życia nie da się zaplanować. Oczywiście chciałabym wprowadzać zmiany w swoje życie, mniej wydawać, jeść zdrowiej, bardziej dbać o siebie, męża i dom, doprowadzić swoją wagę do zadowolenia a nie rozpaczy, ale wiem, że życie jest nieprzewidywalne i zawsze coś się "rozjedzie". Dlatego w tym roku nie planuję. Co będzie - to będzie.

Za ok 2,5 miesiąca na świecie pojawi się nowy członek naszej rodziny. To chyba będzie największa zmiana w moim życiu do której będę musiała/chciała dopasować moją codzienność. Trochę się boję jak to będzie. Nigdy nie wyobrażałam siebie jako matki. Nie wiem czy podołam temu wyzwaniu. Oczywistym jest, że chciałabym być najlepszą matką pod słońcem, ale czy mi się to uda? Córcia kica sobie jak króliczek w moim brzuchu nieświadoma rozterek swojej mamy. Mam nadzieję, że będziemy z mężem w stanie zapewnić jej wszystko o czym będzie marzyła, że zapewnimy jej niezapomniane dzieciństwo, że na jej buzi będzie jak najczęściej gościł uśmiech, że zawsze będzie wiedziała, że cokolwiek by się nie wydarzyło jest kochana, mądra i ważna.

Jak myślę o swoim dzieciństwie to nie mam jakiejś mega radości i ogromu wspomnień w moim sercu. Zawsze ode mnie dużo wymagano. Z jednej strony wiem, że gdyby nie to, to teraz byłabym zupełnie inna a z drugiej strony gdyby moje dzieciństwo było inne to może byłoby trochę bardziej beztroskie i niezapomniane.
Swoich wspomnień i tak już nie zmienię, ale mając świadomość, że mam wpływ na to czy ten mały skarb, który noszę obecnie pod sercem będzie mógł za kilkanaście lat powiedzieć "miałam najcudowniejsze dzieciństwo pod słońcem" chciałabym zrobić wszystko, żeby faktycznie tak było.
Odkąd zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym modlę się po cichu o to każdego dnia.

Na nadchodzący rok życzę sobie przede wszystkim zdrowia, spokoju ducha, cierpliwości i odwagi.

A Wam, żeby spełniły się Wasze plany, postanowienia i marzenia  :-)

pozdrawiam,
diabelnieanielska