sobota, 29 listopada 2014

[ Naturima - testowanie Streetcom ]

Od kilku lat należę do społeczności Streetcom. Jest to społeczność złożona z tysięcy konsumentów zwanych Ekspertami, która testuje nowości rynkowe i wyraża o nich opinię. Wachlarz produktów jest bardzo szeroki. Od kosmetyków, produkty spożywcze, alkohole aż po produkty dla dzieci czy usługi.

Ekspertów obowiązuje kodeks, do którego głównych zasad należą m.in. jawność, naturalność i szczerość wyrażanych opinii. Jest to bardzo popularny rodzaj marketingu rekomendacji. 

Aby być zakwalifikowanym do kampanii produktowej musimy wypełnić ankiety ukierunkowane na dane produkty itp. Dopiero na tej podstawie jesteśmy kwalifikowani bądź nie do wzięcia udziału w kampanii. Dostajemy lub odbieramy osobiście paczkę z produktami pełnowartościowymi dla nas samych oraz próbki do  rozdania i testowania dla znajomych i rodziny. W trakcie kampanii zdajemy relacje z rozmów i sporządzamy raporty, które pomagają właścicielom danej marki na lepsze dostosowanie swojego produktu do konsumentów. 

Dziś przedstawię Wam najnowszą kampanię w jakiej wzięłam udział. 


Tym razem paczkę odebrałam osobiście w Galerii Handlowej Blue City w Warszawie. Nie musiałam czekać w dużej kolejce, co było dużym plusem. 


Przy zgłoszeniu się na stanowisko otrzymałam swoją paczkę.



Paczka zawierała: 
- 6 opakowań margaryny Naturima o pojemności 225 g - dla siebie i do rozdania znajomym,
- ulotki z informacjami o margarynie do przekazania znajomym,
- Przewodnik Ambasadorki.



W dzisiejszych czasach masowej chemii w produktach spożywczych trzeba się na prawdę naszukać produktów, które były by naturalne i nie miały stada "E" w swoim składzie. Niestety nie każdy ma możliwość kupna prawdziwego masła, jajek prosto ze wsi, prawdziwego chleba na zakwasie bez żadnych dodatków itd.

Margaryna NATURIMA to innowacja w swojej kategorii. Jest ona pierwszym produktem tzw. czystej etykiety. Znaczy to tyle, że skład produktowy margaryny jest rzetelnie opisany na etykiecie. Zadaniem etykiety jest informowanie o tym, co zawiera produkt. 


Kolor margaryny porównywalny jest wg mnie do koloru prawdziwego masła. Mnie zaskoczyła w składzie obecność oleju kokosowego. Obecnie jest na niego duży szał. Uniwersalność margaryny jest tutaj zdecydowanym plusem. U mnie sprawdziła się ona nie tylko na kanapce, ale również do pieczenia ciasta i smażenia. 
Rozejrzałam się również za ceną produktu i za pojemność taką jak testuję nie znalazłam ceny przekraczającej 3 zł. 



W mojej rodzinie je się zdrowo (a przynajmniej staramy się tak jeść). Sporo produktów wykonujemy samodzielnie takie jak majonez itd. 

Masło ma ten minus, że stojąc w cieple rozpuszcza się i powstaje nieprzyjemna "mazia" a po wyjęciu z lodówki trzeba jednak odczekać dość długi okres czasu, żeby nie ułamać w nim noża.
Margaryna Naturima ma ten plus, że nieważne czy stoi na zewnątrz lodówki czy w niej ma ona taką samą, niezmienioną konsystencję co jest dla mnie trochę zaskakujące. Margaryna łatwo się rozsmarowuje i po prostu jest smaczna. Faktycznie nie czuć w niej chemii tak jak w niektórych innych margarynach.

Co mi nie odpowiada? 
Myślę, że na obecną chwilę nie zauważyłam minusów. Chociaż mogła by być bardziej wyrazista w smaku. Może odrobina więcej soli byłaby trafem w dziesiątkę.

pozdrawiam,
diabelnie anielska


POWYŻSZA OPINIA JEST MOJĄ PRYWATNA OPINIĄ O PRODUKCIE PO UPRZEDNIM PRZETESTOWANIU GO. OTRZYMANIE DARMOWEGO PRODUKTU NIE WPŁYNĘŁO NA NIĄ W ŻADEN SPOSÓB.

środa, 26 listopada 2014

[ spadek formy ]



Witam Was serdecznie,

czy Wy też w drugim trymestrze ciąży miałyście takie spadki formy?

Nie wiem z czego to wynika, bo mówi się, że drugi trymestr jest tym okresem, w którym kobieta rozkwita i ma ochotę robić dużo rzeczy. Niby powinnam się wg wszystkich książek czuć bardzo dobrze i poniekąd latać lekko jak chmurka. 
A u mnie?

Od kilku dni nie mogę się zebrać na posprzątanie mieszkania, nie chce mi się stać w garach, zmywać, gotować, wychodzić z mieszkania... Najchętniej przeleżałabym całe dnie w łóżku - co staram się robić. 

Mój tryb dnia zmienił się na wczesną pobudkę (męcząca bezsenność), pokrzątanie się po mieszkaniu i delikatne jego ogarnięcie, śniadanie i po tym seansie rzucam się pod kocyk z książką i dzbankiem zaparzonego czystka z miodem. 
I napędzam swojego stresa przygotowaniem wyprawki...

Pod wpływem impulsu zapisałam się na zajęcia dla Mam w jednym z warszawskich klubów fitness niedaleko mnie. Ot co. Jakie mi pomysły do głowy przychodzą to aż sama sobie się czasem dziwię. Ciekawa jestem czy w ogóle tam dotrę, bo zajęcia są w czwartek o 9.00 i poniedziałek o 10.00. 

Czy któraś z Was miała do czynienia z takimi zajęciami? Fajnie jest? Warto chodzić?

Co polecacie na spadki formy w ciąży?

pozdrawiam, 
diabelnieanielska

niedziela, 23 listopada 2014

[ szybki obiad od niechcenia ]

W dzisiejszym poście przekażę Wam przepis na szybki obiad. Ja robię go w wersji bezmięsnej jednak jeśli macie taką ochotę można na przykład dorzucić do niego podsmażonego kurczaka. Porcja, którą prezentuję przeznaczam na obiad dla dwóch osób (uwzględniając dokładkę ;-))

Składniki: 
woreczek ryżu
pieczarki wg uznania
cebula - 2-3 duże
4 ząbki czosnku
czerwona papryka
2 kostki rosołowe
koncentrat pomidorowy
oliwa z oliwek
sól, pieprz, słodka papryka, chilli i inne przyprawy do smaku wg uznania

Wykonanie:
1. Na samym początku gotujemy wodę w garnku i wrzucamy woreczek ryżu do wrzącej wody. Ja gotuję go "na oko", ale jest to ok. 15-20 minut. Po ugotowaniu rozcinamy woreczek i przerzucamy ryż do innego garnka.


2. Siekamy ząbki czosnku, kroimy cebulę na pół i potem na trzy części a następnie w paski. Na patelnię wlewamy łyżkę oliwy, gdy się rozgrzeje wrzucamy czosnek, podsmażamy ok. 30 sekund i dodajemy pokrojoną cebulę. W międzyczasie myjemy i kroimy pieczarki. 


3. Gdy cebula będzie miękka przerzucamy ją do garnka z ryżem , na patelnię wrzucamy pieczarki, posypujemy szczyptą soli i dusimy. Kroimy w tym czasie paprykę na średniej wielkości paski.


4. Pieczarki po usmażeniu przerzucamy do garnka z ryżem i cebulą. Podsmażamy paprykę. Ja podsmażam ją tylko chwilę, bo lubię gdy jest chrupiąca. Dorzucam do garnka z ryżem, cebulą i pieczarkami.


5. Do kubka wrzucamy dwie kostki rosołowe i zalewamy wrzątkiem do ok. 3/4 wysokości kubka. Dodajemy 3-4  łyżeczki koncentratu pomidorowego - jeśli ktoś lubi dania bardziej pomidorowe można dodać więcej wg uznania.


6. Powstałą mieszaninę dolewamy do garnka i doprowadzamy do zagotowania. 




7. Przyprawiamy i podajemy zadowolonemu mężowi :-)



Voila!

Smacznego!

czwartek, 20 listopada 2014

[ pokój dla maluszka - moje inspiracje ]

Pokój mojego maluszka będzie idealny :-) a przynajmniej chciałabym, aby taki był.

Oczywiście nie wyobrażam sobie, aby moje maleństwo przez pierwsze tygodnie spało w innym pokoju. Nocne bieganie między pokojami nie jest dla mnie i chciałabym mieć moje serduszko blisko siebie. Dlatego szykuje nam się małe przemeblowanie w sypialni. Nasza sypialnia jest mała. Ma około 9 m2 i jest kwadratowa. Łóżko obecnie stoi na samym środku, ze szczytem przy jednej ze ścian, co niestety sprawia wrażenie, że łóżko zajmuje cały pokój. Planujemy przesunąć łóżko w ten sposób, żeby zmieściło się łóżeczko. Jeszcze nie wiem jak to zrobimy, ale musi się udać.
A co będzie potem? 

Moje plany są bardzo jasno sprecyzowane. Pokój nie jest za duży i jako, że prawdopodobnie będziemy mieli córcię, to kolorystyka przedstawia się w jasnościach i różach, aby również optycznie powiększyć pomieszczenie. Jeśli urodzi się z zaskoczenia chłopiec to wtedy zmienimy dodatki i jak się uda to kolor ścian, które od momentu wykańczania mieszkania mają kolor jak poniżej:

źródło: www.dulux.pl

A oto moje inspiracje do których będę dążyła.

źródło: www.homebook.pl

źródło: www.homebook.pl

źródło: www.zszywka.pl


Inspiracje są po prostu przecudnej urody :-) już nie mogę doczekać się meblowania itd.

Już teraz wiem, że na pewno będę szukała białego łóżeczka z szufladą i komody, na której będę mogła położyć przewijak. Mniej więcej coś takiego:

źródło: www.allegro.pl


I kolejny mebel, który planuję zakupić to fotel-uszak z Ikei. Przy ostatniej wizycie w sklepie widziałam go na żywo, siadałam na nim i wydaje mi się być idealnym fotelem do karmienia. 

źródło: www.homebook.pl

A jak wy urządziłyście/urządziliście pokoje swoich pociech? Może macie jakieś złote rady dla przyszłej matki? :-)

pozdrawiam,
diabelnieanielska

wtorek, 18 listopada 2014

[ położna na zamówienie ]



Powoli zaczynam myśleć o porodzie. Szpital mam już wybrany. Od samego początku zastanawiałam się nad szpitalem Św. Zofii na Żelaznej w Warszawie jednak potem mój "były" lekarz prowadzący polecił mi Instytut Matki i Dziecka. Po weryfikowaniu, czytaniu opinii i przesłuchaniu wszystkich znajomych, którzy urodzili w Warszawie wróciłam ponownie do Św. Zofii. Jedna decyzja zapadła i na razie zostaje niezmienna od jakiegoś czasu.
I teraz dylemat, który obecnie znajduje się na pierwszym miejscu w mojej głowie.

Czy warto płacić za indywidualną opiekę położnej?

Pierwsza myśl była taka, że "po co?". Położna - jakakolwiek by nie była - ma swoje obowiązki do wykonania i nie ważne czy będzie opłacona czy nie to i tak musi się zaopiekować pacjentką najlepiej jak potrafi i jak mówią standardy a przede wszystkim jak mówi jej zakres obowiązków. I teraz pytanie czy faktycznie tak jest?

W Szpitalu Św. Zofii za opiekę położnej "na wyłączność" stawka obecnie wynosi 1.500 zł. Jak dla mnie - kupa kasy. Jedne z moich znajomych rodziły bez tego udogodnienia i były zadowolone. Drugie rodziły z "wykupioną" położną i bardzo sobie chwalą tą opiekę. Zdania są podzielone. Wiadomo - ile osób - tyle opinii.

Jednak dziś podczas spotkania z moimi dwoma koleżankami i kolegą z pracy totalnie ześwirowałam. Ich zdaniem wykupienie położnej to absolutna konieczność w dzisiejszych czasach. Bez tego poród będzie tragiczny, bolesny a rodząca będzie pozostawiona sama sobie. Bez wykupionej położnej nikt się pacjentką nie interesuje, nie ważne jak bardzo jest źle to położne mają pacjentkę gdzieś i robią tylko całkowite minimum. Wg nich bez opłacenia położnej matka z nowo narodzonym dzieckiem jest pozostawiona sama sobie z opieką nad nim i nie ważne czy szwy bolą, czy pacjentka da radę wstać z łóżka czy nie - jak dziecko płacze to nie ma bata i "radź sobie matko sama".
Szczerze? Spanikowałam i mam jeden wielki mętlik w głowie...

A co wy myślicie o tym? Korzystałyście z indywidualnej opieki położnej? Warto zapłacić tyle pieniędzy? Czy wtedy opieka jest inna? Lepsza?


pozdrawiam,
diabelnieanielska


dopisek:
Przypomniała mi się jeszcze jedna kwestia odnośnie braku miejsc w szpitalu. Podobno wtedy rodzące są odsyłane do innych szpitali, gdzie aktualnie są miejsca. No i oczywiście kolejna opinia, że gdy ma się wykupioną położną to wtedy nawet w przypadku braku miejsc "muszą" nas przyjąć... Mam nadzieję, że to tylko taki wymysł moich znajomych...

niedziela, 16 listopada 2014

[ pielęgnacja w ciąży - ciało i umysł ]

O pielęgnacji w ciąży napisano już wiele. Mimo wszystko postanowiłam dorzucić do tego swoje 3 grosze :-)

Gdy tylko dowiedziałam się o ciąży przed oczami stanęło mnóstwo wątpliwości i strachu nie tylko o dzidziusia i przyszłe wyzwania z nim związane, ale również o moje ciało, bo nigdy nie należałam do najszczuplejszych. Przede wszystkim postanowiłam od samego początku dbać, aby na moim ciele nie pojawiły się rozstępy. Na obecnym etapie jestem w 23 tygodniu ciąży, więc moje ciało zaczęło zmieniać się dopiero niedawno. Na razie brzuszek rośnie, waga również, ale na szczęście przyrost masy ciała jest rozsądny, bo przybyło mi na razie ok 4-5 kg. Rozstępów na razie również ni widu ni słychu. Oczywiście poza tymi, które nabyłam podczas efektów jojo z wcześniejszych lat i eksperymentów odchudzania. Czy będzie tak dalej okaże się jak już moje maleństwo będzie poza mną.

Pierwsze zakupy kosmetyczne poczyniłam w drugim miesiącu ciąży. Moje wybory są następujące:
  • Na rozstępy, nawilżająco i uelastyczniająco stosuję na zmianę oliwkę BabyDream przeznaczoną specjalnie dla kobiet w ciąży oraz krem na rozstępy z Palmer's.  Oliwka ma przyjemny zapach, szybko się wchłania, nie zostawia plam na ubraniach. Aby było mi wygodniej przelałam ją do opakowania z pompką z linii turystycznej zakupionej dawno temu w Rossmannie. Uważam, że samo opakowanie oliwki jest mało praktyczne bo po pierwszym użyciu było już całe zalane oliwką co nie było zbyt estetyczne. Krem na rozstępy z Palmer's ma fajną konsystencję i używam go przeważnie gdy gdzieś się spieszę i potrzebuję szybko się ubrać bez konieczności czekania na wchłonięcie się produktu. Jedyne co mi trochę przeszkadza to zbyt intensywny kakaowy zapach. 




  • Na pozostałe części ciała stosuję balsam z Evree MaxRepair. Jest to poniekąd moje odkrycie. Ma piękny zapach, wyczuwam w nim zapach perfum, których nazwy nie potrafię przywołać w swojej pamięci :-( Może to coś jak jabłuszko DKNY.. ale nie jestem pewna. Polecam go osobom, które mają bardzo suchą skórę, bo ładnie nawilża.



  • Moją wieczorną pielęgnację zaczynam zmyciem makijażu oczu płynem micelarnym z Garniera, ale niedługo będę zaczynała test płynu z firmy Mixa.  Potem zaczynam prysznic z użyciem relaksującego żelu pod prysznic z Balea. Żel mi śliczny wiśniowy zapach, a skóra po nim jest miła w dotyku. 

    W przypadku, gdy kończę mój dzień kąpielą używam płynu do kąpieli z Avonu o zapachu arbuza. Produkt fajnie się pieni i ma niesamowity zapach. Super sprawa na pachnącą, relaksującą kąpiel.
  • Po prysznicu/kąpieli i wysmarowaniu się oliwką lub kremem na rozstępy przedstawionymi na początku zaczynam co wieczorny rytuał twarzowy. Za pomocą kremu do mycia twarzy z MaryKay Timewise wykonuję masaż twarzy jednocześnie łącząc go oczywiście ze zmyciem makijażu twarzy. Sam produkt już mi się powoli kończy. Jest on bardzo wydajny. Kupiłam go ponad rok temu a używam praktycznie codziennie wieczorem. Moja skóra po nim nie jest ściągnięta, jest dobrze oczyszczona i zrelaksowana. 

  • Potem przecieram twarz tonikiem z Iwostin, nakładam krem pod oczy z Organique oraz krem z Avene. Dwa ostatnie są moimi nowymi nabytkami, które dopiero poznaję. Na razie nie wyrządziły mi żadnej krzywdy i jestem zadowolona z ich działania nawilżającego. Gdy mi się przypomni na sam koniec spryskuję twarz wodą termalną z Uriage, którą uwielbiam i mam już kolejne opakowanie w zapasie.
Tak mniej więcej przedstawia się moja pielęgnacja ciała ze strony sfery kosmetycznej. Jeśli chodzi o sferę bardziej "ćwiczeniową" to poza sporadycznymi spacerami staram się raz na jakiś czas poćwiczyć w domu. Jeśli już taka ochota mnie najdzie to korzystam z filmów na youtube użytkowniczki Fitappy2, która przygotowała zestaw kilku ćwiczeń dla kobiet w ciąży. Gorąco polecam.

Jako, że od około miesiąca przebywam już w domu a moja kariera została zawieszona na jakiś czas staram się też, aby ten czas przełożył się relaksująco na mój umysł. Poza przypomnieniem angielskiego staram się więcej czytać (niepoprawnym romantyczkom gorąco polecam książkę Paulliny Simons - Jeździec miedziany), oglądać filmy (np. Begin again, Veronica Mars, Wilk z Wall Street) i seriale, które od dawna czekały na obejrzenie (polecam Teorię wielkiego podrywu).

Poza wertowaniem blogów i różnych stron ciążowych przeglądam często książkę, którą dostałam na ślub. Jest to tak na prawdę moja pierwsza książka, która wprowadziła mnie w to co się będzie działo z moim ciałem podczas oczekiwania na dzidziusia.



A jakie wy macie lub miałyście sposoby i pomysły na pielęgnację ciała i umysłu podczas tych cudownych dziewięciu miesięcy?

Pozdrawiam,
diabelnieanielska

czwartek, 13 listopada 2014

[ praca ]

Jak już pisałam wcześniej najbliższe współpracownice dowiedziały się o mojej ciąży jako jedne z pierwszych oczywiście z prośbą, aby zatrzymały tą wiadomość dla siebie. Po jakimś czasie jednak pozostałe koleżanki zaczęły się chyba domyślać, że coś się zadziało, bo niesamowicie doskwierały mi mdłości i podobno przy wejściu do biura byłam aż zielona z wyrazem twarzy umordowanej kobiety, która ma ochotę zwymiotować. Nie muszę oczywiście mówić, że faktycznie tak właśnie się czułam. Podróż komunikacją miejską sprawiała mi bardzo dużo problemów w pierwszym trymestrze do tego stopnia, że czasem jedynymi myślami było "czy wymiotować na podłogę w tramwaju czy do torebki" :-)

Ze względu na to, że liczyłam jeszcze na jakąś podwyżkę czy awans nie chciałam za szybko ujawniać się, że jestem w ciąży jednak moje samopoczucie przyparło mnie trochę do muru i już w drugim miesiącu poszłam na krótkie, 3-dniowe zwolnienie lekarskie, aby zregenerować trochę siły. Niestety zwolnienie z kodem B ogłosiło wszem i wobec oficjalnie mój stan. Na awans czy podwyżkę nie miałam co liczyć a że miałam przed sobą jeszcze zaplanowany 14-dniowy urlop postawiłam swojej przełożonej sprawę jasno - mój urlop został zamieniony na zwolnienie lekarskie. Jako, że i tak nie najlepiej się czułam w tym okresie i większość czasu przesiedziałam w domu nie ma mowy o tym, żeby było ono niezasadne. Przełożona sama nawet zapytała mnie wprost, kiedy pójdę na trwałe zwolnienie do końca ciąży. 

W mojej firmie niestety nie było mowy o pracy innej niż przy komputerze przez 8 godzin, wrastając tyłkiem w fotel obrotowy, pracując w stresującej atmosferze itd. Siedząc w biurze złe samopoczucie dawało coraz bardziej znaki, że nie służy to zarówno mi jak i dzidziusiowi. 

Chciałam być fair i zanim zabrałam się oficjalnie do domu pozamykałam wszystkie swoje sprawy, przekazałam wszystkie obowiązki pozostałym koleżankom i zabrałam swoje książki i notatki. Gdy wrócę - a nastąpi to dopiero za jakiś czas - firma zmieni siedzibę i nie chciałabym, aby moje rzeczy zaginęły przy przeprowadzce. 

Mimo wszystko coraz częściej spotykam się z tym, że Pracodawca sam "wysyła" pracownika na odpoczynek. Zastanawiam się tylko jak to wygląda w innych firmach. Jak pracodawcy podchodzą do ciężarnych na swoim pokładzie? 


środa, 12 listopada 2014

[ z nowiną do świata ]

Nie chcieliśmy z mężem czekać aż do 3-go miesiąca z przekazaniem rodzinie tej wspaniałej informacji o nowym członku rodziny. Jednak o tym za chwilę.

Jako pierwsze dowiedziały się moje najbliższe koleżanki w pracy. Było to niestety lekko wymuszone, ponieważ gdy dowiedziałam się o ciąży miałam biec w Biegu Powstania Warszawskiego z dwoma koleżankami z pracy właśnie. Poszłam nawet odebrać pakiet startowy jednak lekarz wybił mi z głowy udział w przedsięwzięciu. Co prawda czułam się na początku bardzo dobrze i lekarz powiedział, że oczywiście mogłabym przebiec nawet i dwa takie biegi, ale czy jest sens? W sumie miał rację. Niedługo potem zaczęło się gorsze samopoczucie, więc utwierdziłam się w tym, że była to bardzo dobra decyzja. 
Anyway. Koleżanki w pracy ucieszyły się, wyściskały mnie, bo od dawna wiedziały, że nasze maleństwo było planowane. Trochę się tylko zasmuciły, bo w obecnej sytuacji w mojej firmie (zwolnienia grupowe) zablokowałam etat, więc zmniejsza to szanse innych osób w moim dziale na utrzymanie swojego stanowiska. Ale o tym kiedy indziej.

Najbliższa rodzina musiała chwilę poczekać na swoją kolej, bo mój tata po niedawno przebytym zawale przebywał w sanatorium. Czekaliśmy na jego powrót do domu, aby oznajmić wieści. 

W ogóle jest to całkiem ciekawa opowieść. Otóż w mojej rodzinie rodzice od kilku lat życzyli sobie w święta wnuka. Naciskali, że chcieliby już być dziadkami. Na początku było to zabawne, jednak po 4 latach zaczęło denerwować, bo niestety ja jako jedyna miałam do tej opcji najbliżej. Moje rodzeństwo (brat - 2 lata starszy oraz siostra - 4 lata starsza) nie mieli żadnych perspektyw, aby cokolwiek miało się wydarzyć a co więcej nie mieli nawet wtedy partnerów. W końcu po kolejnych życzeniach przeprowadziliśmy z rodzicami rozmowę, aby zaprzestali w końcu naciskać. Nawet się zastosowali. 
Dlatego gdy pojechaliśmy z mężem do naszej rodzinnej miejscowości ogłosić dobre wieści wiedzieliśmy, że będzie to bardzo radosna i wyczekiwana nowina. 

Najpierw powiedzieliśmy rodzinie męża. Kupiliśmy w tym celu ramki na zdjęcia, ładnie je zapakowaliśmy i w niedzielę ruszyliśmy do moich teściów z nowiną. Teściowa rozpakowała prezent, trochę się zmieszała, a gdy powiedzieliśmy, że prezent jest do wykorzystania w marcu, gdy pojawi się wnuk na jego pierwsze zdjęcia strasznie się ucieszyli. Teściowa nawet powiedziała, że coś ją tknęło jak ostatnio sprzątała strych i znalazła stare ubranka po swoich dzieciach i zamiast je wyrzucić to je uprała i schowała dla przyszłego wnuka. Potem dowiedziała się reszta rodziny męża tj. dziadkowie, rodzeństwo. jego brat - przyszły lekarz od razu przeprowadził ze mną wywiad :-) a co! niech się uczy na żywym przykładzie ;-)

Następnego dnia ruszyliśmy odebrać mojego tatę z sanatorium. Niestety ze względu na to, że już wtedy męczyły mnie poranne mdłości było mi strasznie ciężko się ukrywać. Moja mama jest dość czujna. Jako, że mieliśmy do przejechania 130 km a jechaliśmy przez tereny masowo osiedlone przez polskie bociany mieliśmy spory ubaw z moją mamą, która "wierzy" że dzieci przynoszą bociany. Co chwilę gdy zobaczyła bociana krzyczała żeby otworzyć okno bo może coś nam podrzuci itd. Mąż ją starał się zbijać z tropu mówiąc że my jeszcze nie planujemy, że czekamy aż moje rodzeństwo będzie pierwsze itd. Dlatego gdy już po powrocie do domu z tatą w komplecie daliśmy im zapakowaną ramkę na zdjęcia i dowiedzieli się, że zostaną dziadkami tata uronił łzę szczęścia a mama z uśmiechem od ucha do ucha stała i nie wiedziała co powiedzieć :-)

Potem jeszcze dowiedziało się moje rodzeństwo.

Podsumowując: przez ostatni czas, gdy staraliśmy się o dziecko myślałam jak to będzie gdy im powiemy, czy się ucieszą, jak zareagują itd. Było to dla mnie duże przeżycie, bo będzie to w naszych rodzinach pierwszy wnuk. Wyczekany wnuk? Czy wnuczka?

Jeszcze wtedy nie było wiadomo, ale przez nas został nazwany MŁODYM :-)

wtorek, 11 listopada 2014

[ miracle ]

Urodziłam się jako ta najmłodsza, a w całej najbliższej rodzinie po mnie młodsze kuzynostwo urodziło się, gdy ja sama jeszcze robiłam w pieluchy. Piszę o tym, bo nigdy nie miałam styczności z małymi dziećmi. Nigdy nie wiedziałam jak się przy nich zachowywać, co z nimi robić, jak przy nich mówić, co mówić itd.

Mimo, że urodziłam się jako najmłodsza to od zawsze wszyscy wokół zwiastowali mi najszybsze za mąż pójście. Gdy rozmowa jednak schodziła na temat dzieci nikt nie przypuszczał, że ja - ta co nigdy nie lubiła dzieci a wręcz się ich bała - będzie miała własne.

I tak zaczęło się od planów. Jedni znajomi wpadli, drudzy zaszli zaplanowanie. I w końcu zaczął budzić się instynkt macierzyński. No bo właściwie dlaczego nie? Trochę odkładaliśmy tą decyzję na zasadzie "poczekajmy, gdy będziemy już po ślubie, bo nie chcę iść do ołtarza z brzuchem" a potem "przecież nie będziemy wychowywać dziecka z wynajmowanym pokoju z dwoma innymi lokatorami za ścianą".. I tak, gdy ślub się odbył, mieszkanie zostało zakupione i wykończone została podjęta decyzja - działamy!

Jak to stwierdził mój mąż "gdyby wiedział, że będzie tak ciężko nie tracilibyśmy pieniędzy na gumki i tabletki". Okazało się, że to wcale nie jest takie łatwe. Rozmawialiśmy coraz więcej, działaliśmy pod coraz większym napięciem i dalej nic. Różne kalendarzyki, testy owulacyjne okazały się bujdą.
W końcu poszłam do lekarza. Zaczęły się badania jedne, drugie, trzecie... Kolejne miało być usg, jak ja to nazywam "dowcipne". Lekarz stwierdził, że wszystko jest ok i żebyśmy spróbowali w piątek.

Jak lekarz zapowiedział tak też się zadziało i bęc. Dwa tygodnie później miesiączka miała kilkudniowe spóźnienie. Akurat na weekend przyjechało rodzeństwo męża na zwiedzanie stolicy, więc w niedzielę zabraliśmy się z nimi do Muzeum na Szucha. Jazda samochodem była jednak mniej komfortowa niż zwykle i powiedziałam mężowi, że zbiera mi się na wymioty. Był to znak, że albo mąż bawi się znów w Kubicę a ja z moją chorobą lokomocyjną powinnam natychmiast uchylić okno i pooddychać świeżym powietrzem albo jak to mówił xs. Natanek "wiedz, że coś się dzieje". W drodze powrotnej zajechaliśmy do apteki po test.

3 minuty czekania. Na teście pojawiła się bardzo słaba, prawie niewidoczna druga kreska. Umówiłam się na spotkanie do lekarza. Rano przed lekarzem kilka dni po poprzednim teście wykonałam kolejny, tym razem z samego rana jak mówi instrukcja a kreska pojawiła się już wyraźniejsza.



Potwierdzenie lekarza było już tylko formalnością.
I zaczęło się.