poniedziałek, 29 grudnia 2014

[ Zdrofit DLA MAM - moje wrażenia ]

Pisałam jakiś czas temu, że zapisałam się na zajęcia fitness dla przyszłych mam oraz tych, które już mamami są. Zajęcia odbywają się dwa razy w tygodniu - w poniedziałki i czwartki o godzinie 10.00 w klubie Zdrofit - Wola Dla Kobiet na ul. Kasprzaka. Były to moje pierwsze odwiedziny w tej lokalizacji.

Klub Zdrofit znam, bo gdy jeszcze wynajmowałam mieszkanie w innej części Warszawy też uczęszczałam do Zdrofitu ale w innej lokalizacji. W sumie to byłam tam swego czasu dość częstym odwiedzającym, bo miałam takie napady, że potrafiłam przesiadywać tam kilka ładnych godzin w tygodniu - zwłaszcza przed ślubem.


Wracając do sedna... Odkąd dowiedziałam się o ciąży przestałam biegać. Było mi źle z tego powodu, bo bardzo to polubiłam. Parę razy udało mi się nawet zmobilizować męża na wspólne bieganie. W trakcie ciąży parę razy ćwiczyłam w domu specjalne ćwiczenia dla kobiet w ciąży, parę razy poszłam na spacer, ale co tu ukrywać spacery w zimne jesienne dni dla takiego zmarźlaka jak jak to nic przyjemnego. Gdy byłam w 24 tc na FB wyskoczyła mi informacja o zajęciach dla mam. Pod wpływem impulsu zapisałam się i poszłam.

Sam klub, tak jak pozostałe Zdrofit-y w Warszawie jest urządzony bardzo fajnie. Bez problemu się w nim odnalazłam. Uprzejma Pani na recepcji wytłumaczyła co gdzie jest itd. Przyznam się, że miałam lekkiego stresa jak to będzie, czy będę dała radę ćwiczyć, czy nie będzie nudno itd.

Całkiem spora szatnia, ładna łazienka, prysznice, sauna, niewielka za to siłownia, ale myślę że wystarczająca chociaż nie wiem jak wygląda tam ruch wieczorami. Klub posiada dwie sale fitnessowe w pełni wyposażone.

Zajęcia dla mam prowadzi sympatyczna Pani Marzena. Zaskoczyła mnie frekwencja i sposób zorganizowania zajęć. Myślałam, że chętnych na tego typu zajęcia nie będzie dużo. Miło się zaskoczyłam, bo było zarówno kilka kobiet w ciąży od ledwo widocznej do zaawansowanej oraz kilka młodych mam z dziećmi zarówno małymi jak i tymi już raczkującymi.

Dzieci bardzo grzecznie fikały sobie radośnie do puszczonej muzyki. Gdy któreś domagało się jedzenia nie było problemu i można było zrobić chwilową przerwę w ćwiczeniu i nakarmienie malucha. Raz zdarzyło się, że akurat wykonywane były ćwiczenia na leżąco i mamusia połączyła ćwiczenie z karmieniem. Podczas mojego pobytu na zajęciach tylko raz zdarzyło się, że wszystkie obecne dzieci urządziły sobie wspólne płakanie. Mimo wszystko muszę powiedzieć, że było to urocze, bo wszystkie płakały w rytm ćwiczeń pozostałych pań.

Same ćwiczenia Pani Marzena dostosowuje do obecnych na sali ćwiczących i urozmaica je. Nie ma więc sytuacji, że na każdych zajęciach wykonujemy te same ćwiczenia aż do znudzenia. Mi osobiście najbardziej przypadły do gustu ćwiczenia z piłkami. Gdy jakieś ćwiczenia nie mogą być wykonywane w ciąży Pani Marzena zamieniała ćwiczenia dostosowując je indywidualnie. Nie ma też nad nami krzyczącego prowadzącego, który zmusza nas do utrzymania tempa ćwiczeń. Każdy ćwiczy w takim tempie w jakim da radę.

Mnie najbardziej rozbawiały ćwiczenia w których Panie w ciąży ćwiczyły z ciężarkami a mamy z dziećmi na rękach, które bacznie obserwowały co się dzieje lub radośnie chichotały. Myślę, że zdecydowanie rozluźniało to atmosferę.

Tego typu zajęcia mają jeszcze jeden plus. W "wolnym czasie" tj. w szatni przed czy po zajęciach, na sali między ćwiczeniami itp zarówno mamy przyszłe jak i te już urzędujące mają możliwość wymienienia się swoimi doświadczeniami, radami itd.

Obecnie na zajęcia już nie uczęszczam chociaż bardzo żałuję, bo myślę, że jest to super sposób na spędzenie czasu, utrzymanie formy i kontakt z innymi kobietami, które są często na tym samym etapie życia co my. Niestety zalecenia mojego lekarza jasno sprecyzowały, że mam nakaz oszczędzania się i jak najczęstszego leżenia. Myślę, że jeśli moja córcia pozwoli to dołączę do ćwiczeń już z nią.  Mam nadzieję, że mi na to pozwoli.


PAMIĘTAJ! ZANIM PRZYSTĄPISZ W CIĄŻY DO JAKICHKOLWIEK ĆWICZEŃ SKONSULTUJ SIĘ ZE SWOIM LEKARZEM PROWADZĄCYM!!!

poniedziałek, 22 grudnia 2014

[ Imprezowa pasta z czarnych oliwek ]

Imprezowy bufet zawsze spędzał mi sen z powiek. Ja jako ta, która lubi mieć wszystko zaplanowane "pod linijkę" zaczynam zawsze wszystko organizować na długo przed realizacją planu. Długo poszukiwałam czegoś ciekawego do przyrządzenia na szybko i tak któregoś pięknego, ciepłego dnia lata pojechaliśmy na spontaniczną imprezkę przy grillu u znajomych. Gospodyni przygotowała wtedy bardzo dobre kanapki z pastą oliwkową. Trochę ją zmodyfikowałam i tak powstało właśnie coś takiego :-) Uprzedzam, że pierwsze wrażenie wizualne może być dość dziwne, ale łatwe wykonanie i smak zdecydowanie spycha wygląd na drugi plan :-)

Składniki:
1 słoik czarnych, wydrylowanych oliwek
ząbek czosnku
oliwa z oliwek
pieprz, sól
bagietka czosnkowa, sztuk 3
do dekoracji pomidorki koktajlowe, roszponka

Wykonanie: 

1. Odsączamy oliwki z zalewy.


2. Do wysokiego naczynia wrzucamy odsączone oliwki, łyżkę oliwy z oliwek i ząbek czosnku. Blendujemy na gładką masę. Próbujemy i doprawiamy do smaku. Jeśli ktoś lubi bardziej czosnkowe to może dodać więcej ząbków czosnku. U mnie przy jednym było bardzo intensywne.


3. Bagietki czosnkowe kroimy na kromki.


4. Kromki smarujemy pastą i dekorujemy :-)



Smacznego!

piątek, 19 grudnia 2014

[ fałszywe alarmy dostarczają emocji ]

Pisałam w ostatnim poście o tym, że dziś byłam umówiona do lekarza na wizytę w celu potwierdzenia diagnozy Pani Doktor z wtorkowej wizyty jakoby skracała mi się szyjka i że mam leżeć plackiem i nie przemęczać się. 

Zatem przez ostatnie 2 dni leżałam plackiem z poduszką pod pupą co by mieć ją wyżej. Podobno wtedy dzidziuś nie napiera do wyjścia. Bardziej też wsłuchiwałam się w swoje ciało, ale na niewiele się to zdało, bo gdy tylko pobolewały mnie jajniki albo twardniał brzuch zaczynałam panikować.

Stosowałam również inne nowatorskie metody hamowania mojego maleństwa do wyskoku z brzucha jak opowiadanie z mężem bajek pod chwytliwymi tytułami "O Księżniczce czekającej na wyjście z domku", "O Księżniczce mieszkającej w pięknych komnatach przez 9 miesięcy" czy "Bajka o nie spieszeniu się" :-) Myślę, że nawet jeśli córcia ich zbyt dokładnie nie słuchała to my mieliśmy ubaw po pachy :-)

No nic. Pojechałam dziś na wizytę do mojego nielubianego lekarza. Niechętnie mnie zbadał i był jakby obrażony za to, że z niego zrezygnowałam na rzecz innego lekarza. Z łaską mnie zbadał i stwierdził, że wszystko według niego jest ok i nie widzi żadnej skróconej szyjki a serduszko dziecka bije prawidłowo. Wypisał mi skierowanie na cito na usg w celu upewnienia się bardziej szczegółowo jak to z tą szyjką jest. Na szczęście udało mi się umówić wizytę w tym samym dniu. Na usg Pani Doktor sprawdziła dokładnie szyjkę i zrobiła też ogólne badanie maleństwa. Przy bijącym serduszku znów mnie strasznie zestresowała mówiąc:
- Serce prawidłowe, bicie serca <tu chwila zawahania>... dziecko z arytmią.
- Jak to z arytmią? Wszystko było dotychczas prawidłowe...<ja już w panice>
- A no tak, przepraszam, maleństwo po prostu ma czkawkę i mi obraz zakłóciło...
No żesz ty doktorko!

Badanie ok. Wszystko prawidłowe. Córeczka moja najsłodsza to już cały kilogram do kochania! Taka z niej panna wielgachna już. No i już zabrała nóżki i nie puka się nóżkami w czółko :-)

Jak widać moje maleństwo od prawie że poczęcia dostarcza mi stopniowo stresów. Moja mama się śmieje, że lepiej od razu zacząć się przyzwyczajać, bo potem już będzie tylko gorzej :-)

Pozdrawiam,
diabelnieanielska

czwartek, 18 grudnia 2014

[ ciążowy apdejt ]

Dziś szybki update. Jako, że do mojej ginekolożki nie udało mi się dorwać wolnego terminu to musiałam zapisać się do innej na moją wizytę kontrolną chociażby po to, żeby przedłużyć sobie zwolnienie lekarskie. 

Pani doktor na pierwszy rzut oka niesympatyczna, niemiła, oschła itd. Nic dziwnego, że bez problemu były do niej dostępne terminy. Przeprowadziła ze mną wywiad, zajrzała do wszystkich moich poprzednich badań i zaczęła mnie badać. Bada, bada, kręci głową i nic nie mówi. Jak zapytałam czy coś się dzieje to dalej kręciła głową i powiedziała, że mam skróconą szyjkę...
Ja jako totalny ciemniak w tych sprawach nie wiedziałam co to znaczy, ale po jej minie odczytałam, że to coś poważnego. Potem powiedziała, że zobaczy jeszcze jak się ma serduszko mojego skarba i przyłożyła sprzęt do brzucha. I co? I nic... nic nie słychać. Ja w panice, ona też strach w oczach. Dopiero po kilku chwilach stwierdziła, że może pogłośni sprzęt i wtedy było już słychać serduszko. W międzyczasie oczywiście stwierdziła że w 28 tc wcale nie musi być jeszcze dobrze słychać serca przy takim badaniu co wcale mnie nie uspokoiło, bo miesiąc wcześniej na identycznym badaniu serce było dobrze słyszalne. 
Dzień wcześniej przepłakałam pół wieczoru bo miałam wrażenie że córeczka coś słabo się rusza. A teraz jeszcze taka diagnoza to całkiem poległam. 
Pani doktor stwierdziła, że ona tak na prawdę widzi mnie pierwszy raz, to jest jej pierwsze badanie ze mną i jej ciężko stwierdzić czy szyjka rozszerzyła się tylko na chwilę czy to coś poważniejszego, więc nie przepisała mi żadnych leków. Dała mi tylko receptę na żelazo i tyle. Powiedziała, żeby czekać do kolejnej wizyty u mojej doktor prowadzącej która przypada dopiero 13 stycznia :-(
Do tego poszłam też z zamiarem uzyskania zaświadczenia, że mogę brać udział w zajęciach w szkole rodzenia i Pani doktor kategorycznie odmówiła wystawienia zaświadczenia. Powiedziała, że mam się maksymalnie oszczędzać, nie ćwiczyć, nie hasać nigdzie, nie sprzątać i najlepiej leżeć. 
No nic. Spanikowana wróciłam do domu. Poczytałam oczywiście w internecie o co chodzi z tą szyjką i spanikowałam jeszcze bardziej. Po rozmowie z mężem zapisałam się na szybko na piątek do tego lekarza o którym kiedyś pisałam, że z niego zrezygnowałam bo był bucem, ale akurat miał wolny termin. Chciałabym oddzielnie skonsultować sprawę po zaznajomieniu się z tematem co tak na prawdę powinnam robić w takiej sytuacji i czy na prawdę mam leżeć plackiem bez żadnych medykamentów...

Boję się że mogłam sama sobie zaszkodzić tymi zajęciami fitnessu dla kobiet w ciąży. Chociaż lekarz mówił, że spokojnie powinnam się ruszać itd...
I tak sobie leżę. Nic nie robię. Wstaję tylko na pożywienie się i toaletę. Prawie jak warzywo. A takie miałam plany na święta, zakupy prezentowe, ubieranie choinki, spacery w śniegu (oczywiście z założeniem że śnieg będzie ale zapowiadają 7 stopni na plusie :( więc chyba nici z tego). 

A czy wy miałyście styczność z takim tematem? 
Chyba potrzebuję słowa wsparcia :-(

niedziela, 14 grudnia 2014

[ Sałatka z kurczakiem, żurawiną, prażonymi migdałami i sosem czosnkowym ]

Dziś kolejny przepis idealny na spotkanie ze znajomymi. Sam przepis pozyskałam od cioci męża, która lubi próbować nowych rzeczy. Mogę Wam obiecać jedno - niby dziwnie połączone smaki, ale gdy spróbujecie tej sałatki to zobaczycie, że nie pasujące do siebie z początku składniki tworzą bardzo fajne połączenie.

Składniki:
Mix sałat z roszponką
Ser feta
Pół sporej piersi z kurczaka
Płatki migdałowe
Pół szklanki suszonej żurawiny
Jogurt naturalny
2 łyżki majonezu
Ząbek czosnku
Pieprz, sól, tymianek, przyprawa do gyrosa lub inne wg upodobań.

Przygotowanie:
Zanim zaczniemy przygotowywać sałatkę robimy sos czosnkowy. W tym celu mieszamy jogurt z majonezem, czosnkiem. Doprawiamy solą i pieprzem. Doprawiamy do smaku wg upodobań. Ja lubię mocno czosnkowe więc zdarza mi się np dosypać czosnku w granulacie lub po prostu dokroić więcej czosnku. Po stwierdzeniu, że sos jest ok wstawiamy go do lodówki, żeby się przegryzły smaki.

Ok ruszamy dalej :-)

Zanim zaczniemy wszystko układać w misce musimy wykonać kilka przygotowań:
1. Myjemy i osuszamy sałatę.
2. Zalewamy żurawinę zimną wodą i odstawiamy na ok 25 minut. Po tym czasie odsączamy.
3. Pokrojonego w kostkę kurczaka przyprawiamy solą, pieprzem, przyprawą gyros lub innymi przyprawami które lubimy. Ja zawsze wszystko wykonuję na tzw "oko" więc musicie sami wyczuć przyprawy. Smażymy na łyżce oliwy.
4. Kroimy w kostkę fetę.
5. Płatki migdałów zarumieniamy na suchej patelni.

Na sam koniec wszystko układamy w misce w następującej kolejności:

1. Sałata


2. Sos, feta, sos 


3. Kurczak


4. Żurawina i migdały


I tyle. Voila! Sałatka zrobiła furrorę na urządzanych przeze mnie parapetówkach :-) Gorąco polecam!

piątek, 12 grudnia 2014

[ nowości w mojej kosmetyczce - minizakupy w ezebra.pl ]

2 grudnia obchodzony jest Dzień Darmowej Dostawy, którą wprowadza bardzo dużo sklepów online. Wśród nich znalazł się także sklep www.ezebra.pl


Postanowiłam wykorzystać nadarzającą się okazję do zakupów (wcześniej kompletnie nie planowanych) i takim oto trafem dotarła do mnie przesyłka z czterema poniższymi produktami. 
Same zakupy omówię na zasadzie "moje pierwsze wrażenie" a bardziej szczegółowy opis i moją opinię postaram się przekazać, gdy sam produkt mi się skończy. Myślę, że to będzie najlepszy moment na rzetelną opinię.

1. Einstein Lip Therapy Cooling Lip Relief - 2,12 zł


Małe, ale wygodne plastikowe pudełeczko zawierające 3,16 g produktu. Zapach lekko miętowy i również miętowe odświeżenie czuć na ustach. Sam produkt działa jak znany wszystkim Carmex, czyli chłodzi usta. Jest to efekt, który ja bardzo lubię. Na sam produkt zdecydowałam się po wielu pozytywnych opiniach w blogosferze i na wizażu.
Po kilku dniach używania produktu stwierdzam, że bardzo dobrze nawilża usta, są po jego użyciu miękkie i gładkie. Świetnie nadaje się pod pomadki, nawet te matowe, które z reguły bardzo wysuszają usta. Takim oto sposobem lekką ręką odstawiłam całkowicie masełko z Nivea, które okazało się totalnym nieporozumieniem.

2. Bourjois Róż do policzków nr 41 - Healthy Mix - 26,91 zł


Produkt na który polowałam od dłuższego czasu. Zależało mi na rozświetleniu twarzy i nadaniu jej zdrowego kolorytu. Sam produkt ma pojemność 2,5 g, zapakowany jest w standardowy pojemniczek jak pozostałe róże od Bourjois. Produkt trafił do mnie lekko ukruszony i z lekkiego przetarcia go palcem stwierdziłam, że może delikatnie się kruszyć. Przy użyciu pędzla zauważyłam, że jednak się myliłam i na prawdę bardzo fajnie współpracuje. Sam róż ma lekką konsystencję, nie sypie się, utrzymuje się cały dzień i sprawia, że policzki nabierają świeżego i młodzieńczego wyglądu.

3. Donegal Separator do palców - 0,93 zł


Kupiłam go, bo moje stare separatory były strasznie niewygodne. Mam nadzieję, że po prostu te będą sprawowały się lepiej:-) 

4. Top Choice - pędzel do makijażu oczu - 3,74 zł


W moim zestawie bardzo mi brakowało pędzla do nakładania produktu do brwi i do malowania kreski - raz na jakiś czas. Nie no trochę kłamię w tym momencie. Pędzel taki mam z firmy Maestro jednak nie jestem z niego za bardzo zadowolona. Pędzel Top Choice jak widać był strasznie tani i stwierdziłam, że nawet jak się nie nada to nie żal będzie go nawet wyrzucić. Wzięłam go bo brakowało mi 4 grosze do zniżki do zakupów :-) 
Ku mojemu zdziwieniu włosie nie jest twarde i świetnie sprawuje się przy cieniu do brwi. Ma idealną strukturę - nie jest ani za twardy, ani za miękki. Przy pędzlu Maestro, który ma bardziej miękkie, krótsze i węższe włosie musiałam się trochę namanewrować żeby cokolwiek zdziałać a tutaj rach-ciach i już :-) Przy najbliższej okazji przetestuję go również do eyelinera w żelu i mam nadzieję, że też będzie się nadawał.

Do tego dostałam książeczkę z kuponami i kodami zniżkowymi, które na pewno przynajmniej w części wykorzystam :-)

A wy macie jakieś produkty, które długo zalegają na waszej liście "do kupienia"?

pozdrawiam,
diabelnieanielska

środa, 10 grudnia 2014

[ test obciążenia glukozą w ciąży ]



Na początek trochę teorii przestudiowanej online.

W ciąży wykonuje się cały szereg badań. Wiele z nich daje gwarancję wcześniejszego wykrycia zaburzeń, które mogą być niebezpieczne zarówno dla matki, jak i dziecka. 

Kobieta z cukrzycą musi liczyć się z tym, że zwiększa się ryzyko urazów okołoporodowych, stanu przedrzucawkowego, wielowodzia oraz może wystąpić większe prawdopodobieństwo zakończenia ciąży cesarskim cięciem. Dla dziecka cukrzyca matki może skończyć się zbyt dużą masą urodzeniową i mniejszą ilością punktów w skali Apgar, zwiększa się również ryzyko wystąpienia wad cewy nerwowej oraz wad serca.

Sam test powinno wykonać się pomiędzy 24 a 28 tygodniem ciąży. Badanie wykonuje się na czczo, chociaż z informacji jakie występują w internecie często można wyczytać, że nie jest to konieczne. Z błędu zdecydowanie wyprowadzają lekarze oraz osoby pracujące w laboratorium. 

Najpierw pobiera się krew na czczo, następnie dostajemy do wypicia kubeczek wody z rozpuszczoną, odmierzoną dawką glukozy (75 gramów). Od momentu wypicia zaczynamy odmierzać godzinę po której zgłaszamy się na kolejne pobranie krwi. Następnie znów odmierzamy kolejną godzinę i zgłaszamy się na ostatnie pobranie. 

Po jakimś czasie dostajemy wyniki badań z którymi zgłaszamy się do lekarza prowadzącego. 

Wartości prawidłowe:
- glukoza na czczo mniejszy lub równy 105 mg,
- w 1 godz. po podaniu glukozy mniejszy lub równy 180 mg,
- w 2 godz. po podaniu glukozy mniejszy lub równy 140 mg.

Gdy co najmniej jeden wynik jest nieprawidłowy powinno podjąć się leczenie. 


A jak wyglądało badanie w moim przypadku? 

Jestem w miarę "na świeżo", bo badanie wykonałam wczoraj. Rano zgłosiłam się do mojej placówki medycznej. Kolejka do punktu pobrań była gigantyczna jednak po przeczytaniu jakże cudownej karteczki z napisem "Kobiety w ciąży obsługujemy bez kolejki" moje życie nabrało radości :-) Weszłam do gabinetu praktycznie od razu. Krótka rejestracja i już wylądowałam na fotelu. "Obsługiwała mnie" osoba, która wg moich spotrzeżeń była mało doświadczona. Na początku strasznie męczyła się ze znalezieniem żyły. Gdy już się wkuła krew strasznie słabo się ulewała do pojemniczka. No nic, stwierdziłam, że dziś widocznie mam gorszy dzień. Po pobraniu otrzymałam kubeczek z glukozą do której od razu wycisnęłam sok z połowy cytryny (o cytrynie poinformowała mnie Pani przy poprzednim oddawaniu materiału do badań, do tego sporo też naczytałam się w internecie). Od razu po wyjściu z gabinetu na korytarz usiadłam na fotelu i zaczęłam się delektować nektarem. Wyczytałam, że sam preparat będzie okropny i mogę spodziewać się wymiotów itd. Nastawiłam się na najgorsze... Kolejny raz utwierdziłam się w tym, że nie można wierzyć we wszystko co wyczyta się w internecie. Wg mnie sam roztwór nie był taki zły. Fakt, że bardzo słodki, ale na pewno nie było to traumatyczne przeżycie. Sam kubeczek opróżniłam szybko i zerkając na zegarek rozpoczęłam pierwszą godzinę oczekiwania. 
Myślałam, że w tak zwanym między czasie skoczę na zakupy do Rossmanna, który jest obok, myślałam że uda mi się skoczyć na pocztę po awizowane przesyłki. Niestety od razu po pobraniu krwi dostałam wytyczne, że powinnam zostać na terenie placówki :-( No tak, tego już nie doczytałam w internecie chociaż po powrocie do domu faktycznie taką informację sprawdziłam. A ja? Nie wzięłam książki, nie kupiłam gazety, nie naładowałam telefonu więc padł mi po 40 minutach słuchania radia. Troszkę się wynudziłam. 
Po równej godzinie znów bez kolejki weszłam do gabinetu na kolejne pobranie. Tym razem Pani wbiła mi się w tą samą rękę ale krew w ogóle nie płynęła. Wyginała igłę w każdą możliwą stronę i nic. Potem stwierdziła, że jednak spróbuje na drugiej ręce i tak przez ponad 5 minut maleńkimi kropelkami krew została spuszczona mniej więcej do połowy fiolki. Masakra. Biorąc pod uwagę, że przy wcześniejszych pobraniach taka sytuacja nigdy nie miała miejsca a samo pobranie krwi trwało dosłownie kilka sekund trochę się zdziwiłam. No nic. Moja druga ręka została zalepiona i znów udałam się na korytarz licząc kolejną godzinę. W tym mniej więcej momencie zaczęłam odczuwać bardzo duży głód. Była mniej więcej 10 godzina a moje śniadanie w ostatnich tygodniach wypada najpóźniej na godzinę 7-8 rano. 
W poczekalni nie było już nikogo poza mną i jakimś dziadkiem, który czekał do gabinetu obok. Charczał, kaszlał i wzdychał przez całe pół godziny... Potem zostałam sama. Na moje szczęście czas przyspieszył i kolejna godzina czmychnęła szybciej niż się spodziewałam. Jako, ze moja dzisiejsza pobierająca udała się wtedy na lancz czy inne śniadanie trafiłam na Panią, która już kiedyś pobierała ode mnie krew. Spojrzała na moje pokłute ręce, zdezynfekowała rękę, rach - ciach i krew zlała się do próbki gigantycznym strumieniem. Tam, gdzie poprzednia Pani nie mogła znaleźć żyły przez 5 minut ta zlokalizowała ją bez problemu i jedynie po tym wkłuciu nie został mi siniak... Tak to jest jak się trafi na doświadczoną osobę. 



Po badaniu uciekłam jak najszybciej w stronę domu, po drodze na szybko zahaczając pocztę i sklep spożywczy. Gdy robiłam śniadanie (godz. 12.00) ręce trząchały mi się tak, że nie dałam rady przekroić bułeczki. Co tu ukrywać - rzuciłam się na jedzenie jak to mówi mój mąż "jak szczerbaty na suchary" albo "jak dzik w żołędzie" :-)

Dziś odebrałam wyniki online:

Za tydzień mam kolejną co miesięczną wizytę, na której skonsultuję wyniki z moim lekarzem, ale wg wszelkich znalezionych przeze mnie wartości wszystko jest w normie. Mam nadzieję :-)

pozdrawiam,
diabelnieanielska

niedziela, 7 grudnia 2014

[ przekąski na imprezę - parapetówka u diabelnieanielskiej ]


Do Naszego nowego mieszkania wprowadziliśmy się pod koniec maja 2014 jednak całe zamieszanie typowo parapetówkowe zaczęliśmy dopiero w listopadzie. Wynikało to z faktu, że przez ten cały czas mieszkaliśmy nie mając kuchni. Naszym jedynym sprzętem była lodówka do zabudowy - bez zabudowy stojąca na styropianie oraz pożyczona od babci męża stojąca na również pożyczonym małym stoliczku kuchenka elektryczna na dwa palniki, która najprawdopodobniej pamięta czasy na prawdę odległe ;-) 

Jak sami widzicie nie były to warunki na urządzanie imprez, zwłaszcza że nie chciałam zapraszać znajomych na same paluszki jak u Wolańskich w "Kogel-mogel".

Nadszedł listopad, nasza wymarzona kuchnia w końcu powstała i postanowiliśmy ruszyć z tematem. Tylko teraz co zrobić, żeby goście się najedli, dobrze bawili i dobrze zapamiętali odwiedziny w naszym mieszkanku?

Poniżej przedstawiam nasze skromne menu na 6-10 osób.
  • Faszerowane papryki* podane z frytkami
  • Kotlety drobiowe z cebulą, pieczarkami i żółtym serem* podane z frytkami
  • Sałatka owocowa
  • Sałatka z kurczakiem, żurawiną, prażonymi migdałami i sosem czosnkowym (przepis)
  • Sałatka z tortellini*
  • Kanapki z prostą pastą oliwkową (przepis)*
  • Drobiowe nuggetsy w sezamie z sosem czosnkowym
  • Smalczyk z własnym chlebem na zakwasie*
  • Ciasto marchewkowe z przepisu Chocoholiczki (przepis) - niebo w gębie!
  • Sernik z białą czekoladą z przepisu Pauliny z bloga kotlet.tv (przepis)
  • Pierożki z ciasta francuskiego z farszem z pieczarek z przepisu Kuchni na obcasach (przepis)
  • Paski marchewki do chrupania, suszone jabłka własnego wyrobu i świeże pokrojone w kółka
  • Dodatkowo standardowe zapychacze typu chipsy i paluszki, które nie miały jednak zbyt dużego wzięcia
* Na niektóre z powyższych niedługo przedstawię przepisy, bo na prawdę warto spróbować tych pyszności :-)

A Wy macie jakieś sprawdzone dania na takie imprezy?

pozdrawiam, 
diabelnieanielska

czwartek, 4 grudnia 2014

[ USG 3D/4D - czy warto pójść? ]

Dziś chciałabym opowiedzieć o mojej wizycie na badaniu USG wykonanym w technice 3D oraz 4D.

USG 3D pokazuje nam trójwymiarowe obrazy naszego dzidziusia. Na ich podstawie można szczegółowo przeprowadzić badanie w kierunku wad płodu. Technika 4D polega na tym, że pokazany obraz maluszka jest obrazem w czasie rzeczywistym. Moim zdaniem jest to badanie, które bardzo cieszy przyszłych rodziców.

Badanie  zostało wykonane w Centrum Medycznym Praga u dr n. med. Salam Salti - specjalisty ginekologa-położnika. (strona www CMP). Już od samego wejścia przywitała nas bardzo miła Pani na recepcji. Często zdarza się tak, że Pani na recepcji siedzi jak na skazaniu a tutaj na prawdę było przyjemnie :-) Szkoda, że tak rzadko zwracamy uwagę na takie rzeczy. Pan doktor również pełny profesjonalizm. Wszystko nam dokładnie tłumaczył i odpowiadał na nasze pytania.

Za badanie zapłaciłam 200 zł. Całość badania trwała ok 20 minut, z czego 5 min było wstępną rozmową i przygotowaniem się do badania. Otrzymaliśmy całe nagranie z badania na dvd wraz z komentarzem lekarza nagranym na dvd oraz opis badania w formie papierowej.

Nasza wizyta bardzo mnie stresowała od kilku wcześniejszych dni, bo miało się już na 100 % potwierdzić czy w marcu będzie z nami córeczka czy synek. Na poprzednim badaniu Pani doktor nie była w stanie potwierdzić nam w pełni, bo dzidziuś nie chciał się ładnie ułożyć.

I już wiemy :-) Będziemy mieli córeczkę :-) Nasza kruszynka będzie dziewczynką :-) :-) :-) Jestem najszczęśliwszą przyszłą mamusią na świecie :-)


Nasza córeczka niestety jest niezłym łobuziakiem, bo ułożyła się w takiej pozycji jak widać powyżej, tj. nóżki miała podciągnięte tak, że paluszkami od stópek kopała się w czółko, przez co przez prawie całe badanie nie udało się Panu doktorowi uchwycić jej twarzyczki. Jedyne w miarę widoczne ujęcie jakie udało się zarejestrować to własnie to z profilu.

Mi to jednak w zupełności wystarczy. Widzę śliczne oczka, nosek, usteczka i stópki :-) Już się nie mogę doczekać aż będę mogła ją przytulić... 


Pan doktor podczas badania sprawdza wszystkie "parametry" dziecka tj. serduszko, nóżki, rączki, inne narządy wewnętrzne, główkę itd. Bicie serduszka naszej kruszyny jest książkowe, co bardzo nas cieszy.


Z całej wizyty jestem bardzo zadowolona. Gdybyście miały jakieś wątpliwości co do odbycia takiej wizyty to ja zdecydowanie polecam. Nie dość, że takie badanie uspokaja, bo jest bardzo szczegółowo przeprowadzone pod kątem wad płodu to jeszcze macie niesamowitą pamiątkę w postaci filmu :-)

pozdrawiam,
diabelnieanielska

poniedziałek, 1 grudnia 2014

[ urodzinowo, przedświątecznie, zakupowo ]

Za równo dwa lata oficjalnie pojawi się trójka z przodu w moim wieku...

Tak więc dziś, w moje 28 urodziny zaczęłam dzień przed 6.00. Moje maleństwo coraz bardziej naciska na pęcherz, więc to była już godzina ostateczna :-) Potem obudził się mąż, odśpiewał 'sto lat' i ruszył do pracy, a ja na miły początek dnia odbyłam szybkie, lekkie śniadanko i ruszyłam na zajęcia fitnessu dla mam. Pisałam już wcześniej, że zaczęłam chodzić na takie zajęcia, żeby się trochę rozruszać i znaleźć zapychacz dla zimowych dni. Niedługo na blogu pojawi się recenzja z zajęć, bo myślę, że wiele mam zastanawia się czy warto na takie zajęcia pójść i jak one wyglądają.

Po zajęciach zaplanowałam sobie krótkie zakupy w Pepco i Rossmannie. Próbowałam upolować jakieś ładne ozdoby świąteczne, które pojawią się w moim mieszkaniu poza standardową choinką, a do tego chciałam kupić parę wyprawkowych rzeczy.

Oto moje zdobycze:





1. Żel pod prysznic, Szampon do włosów, Żel do higieny intymnej - ok. 3 zł za jeden
2. Nakładki na toaletę - ok. 2,50 zł
3. Ręczniki jednorazowe - ok. 3,50 zł
4. Płatki kosmetyczne - ok. 7 zł
5. Majtki wielorazowe Canpol - ok. 9,50 zł
6. Podkłady poporodowe Canpol - ok. 10 zł za opakowanie 10 sztuk
7. Patyczki do pielęgnacji uszu dziecka - ok. 2 zł
8. Chusteczki nawilżane wraz z pudełkiem - ok. 6,50 zł


Na czerwonego renifera czaiłam się już dłuższy czas odkąd tylko zobaczyłam go w sklepie. :) Uważam, że po prostu jest uroczy :-)

Wszystkie zakupy wyprawkowe były przeze mnie przemaglowane na tysiąc stron. Wertowałam internet od dłuższego czasu (co zresztą nadal robię) decydując jakie produkty będą najlepsze dla mnie i mojego maleństwa. Chciałabym, żeby miało jak najlepiej, ale oczywiście jestem świadoma, że i tak wszystko się okaże w tak zwanym praniu. Jeszcze dużo zostało przede mną. Cały ubiegły weekend spędziłam na stronach z wózkami i też już powoli przymierzam się do zakupu. Tak samo łóżeczko i umeblowanie pokoju maluszka.

Jako, że już jutro jestem umówiona na wizytę na USG 3D mam nadzieję, że jutrzejszy dzień będzie tym, w którym poznam na 100% płeć mojej kruszyny.  

Dzisiejszy dzień planuję zakończyć kolacją z mężem popijając truskawkowe Piccollo :-) Szaleństwo! 

pozdrawiam ciepło, bo u mnie za oknem - 4 stopnie,
diabelnieanielska