środa, 27 kwietnia 2016

[ naleśniki w diecie dziecka uczulonego na białko mleka krowiego ]


Rodzice dzieci uczulonych na białko mleka krowiego często zostają postawieni pod ścianę. Pochodne "krowy" bardzo często znajdują się w wielu produktach, które bardzo chcielibyśmy podać maluchowi. No bo kto nie chciałby dziecku dać serka do zjedzenia czy jogurtu czy chociażby zwykłego masła na kanapce. Ja stawałam pod taką ścianą dość często. Do tego dochodziła jedzeniowa rutyna. 

Ostatnio przełamałam się i zaczęłam kombinować z "przerabianiem" standardowych potraw na takie, które Laura mogłaby ze smakiem zjeść. 

Na pierwszy rzut poszły nasze ulubione naleśniki. Wiadomo, że najlepsze to takie na mleku :-) Te "bez mleczne" kojarzyły mi się z niezbyt smacznymi naleśnikami mojej teściowej, która serwuje właśnie takie co tydzień w piątek. 

Parę razy spotkałam się z osobami, które po usłyszeniu że robię dziecku uczulonemu na białko mleka krowiego naleśniki od razu prosiło o przepis :-) Niektórzy sobie pomyślą... "phi. naleśniki? przecież to prościzna". Dla mnie to było mega wyzwanie, bo nie wyobrażałam sobie smacznych naleśników bez mleka. A tu proszę. Da się :) i nawet smacznie. 

NALEŚNIKI BEZ MLEKA

Składniki:
2 jajka
szklanka mąki
szklanka wody gazowanej
duża łyżka oleju kokosowego
szczypta soli

Wykonanie: Wszystko miksujemy, odstawiamy "na chwilę" aby ciasto poleżało i smażymy. 


NALEŚNIKI Z MLEKIEM 

Składniki:
2 jajka
szklanka mąki
pół szklanki wody gazowanej
pół szklanki mleka (kokosowego, migdałowego, sojowego) - u nas najlepiej sprawdziło się kokosowe, bo od soi Laurę wysypało na buzi
duża łyżka oleju kokosowego
szczypta soli

Wykonanie: Wszystko miksujemy, odstawiamy "na chwilę" aby ciasto poleżało i smażymy. 

Ja naleśniki najczęściej podaję z własnoręcznie robionym dżemem i serem kozim, które próbuję przemycać Laurce właśnie w takich przysmakach :-)

Mam nadzieję, że naleśniki posmakują zarówno Wam jak i waszym uczulonym maluchom! 

pozdrawiam,
diabelnieanielska

wtorek, 26 kwietnia 2016

[ Opowieści Laury - mam już 52 tygodnie i trochę !]



Cześć wszystkim,

oj tyle co się wydarzyło w tym tygodniu to już dawno się tak nie działo. Ale po kolei.

W nocy z poniedziałku na wtorek zaczęłam znów wysoko gorączkować. Mamusia początkowo zbiła mi temperaturę Nurofenem i tak dotrwałam do rana. A rano mamusia zauważyła dwie wyrzynające się czwórki na dole i stwierdziła, że ta gorączka to pewnie od zębów. 

Trwałyśmy tak dosyć długo. Z dnia na dzień mój apetyt był coraz mniejszy, potem to w ogóle już tylko piłam. Przesypiałam większość dnia. Nie miałam siły na zabawę. Mamusia zbijała mi gorączkę i w środę umówiła nas na piątek do lekarza. Cud, że w ogóle udało nam się wyrwać jakiś termin, bo nigdzie nie było wolnych miejsc. No i tak w piątek poszłyśmy z mamusią do pediatry. Pani doktor mnie obejrzała i powiedziała, że skoro nie ma żadnych innych objawów poza gorączką to prawdopodobnie jest to zakażenie układu moczowego i od razu dostałyśmy skierowanie do szpitala. 

Musiałyśmy niestety poczekać na tatusia aż wróci z pracy. Tatuś wrócił, mama nas spakowała i pojechaliśmy do Szpitala Pediatrycznego WUM na Żwirki i Wigury. Szpital sam w sobie robił wrażenie, bo dopiero 3 miesiące temu go otworzyli. 

W szpitalu byliśmy koło 17.00. Zarejestrowaliśmy się i poszliśmy czekać w kolejce do gabinetu na Izbie Przyjęć. Minęło może z pół godziny i zaprosili nas do gabinetu. Nie lubię lekarzy. Płakałam strasznie ale tatuś mnie mocno przytulał i uspokajał. W gabinecie dostaliśmy kubeczek na pobranie moczu i mieliśmy wrócić do gabinetu, gdy wrócą badania. 

Zebranie siku było strasznym doświadczeniem zarówno dla mnie jak i rodziców. Siedzieliśmy w specjalnym pokoju dla mamuś z dziećmi. Ja cały czas płakałam, bo nie wiedziałam co się dzieje. Mamusia wmuszała we mnie picie, żebym miała czym siusiać. Stali nade mną z kubeczkiem i powtarzali "usiusiu usiusiu", puszczali wodę w kranie, namawiali mnie na zrobienie siusiu w każdy możliwy sposób a ja chyba ze stresu się zablokowałam i nie chciała polecieć ani kropelka.

W końcu jak już dochodziły dwie godziny od momentu wyjścia z gabinetu mamusia stwierdziła, że pójdzie zapytać w gabinecie czy jest jakiś inny sposób na pobranie tego siusiu bo ja się chyba nie zdecyduję. Do gabinetu się nie dostała, więc wróciła na chwilę do mnie i taty. I co? Ja stałam na golasa przy ścianie a pode mną była kałuża moczu. Mama tylko spojrzała na tatę a ten się uśmiechnął i powiedział, że tylko tyle udało mu się złapać. Tylko tyle czyli dosłownie pół centymetra w słoiczku. Tatuś poszedł do gabinetu pobrań zanieść kubeczek. Na szczęście pani powiedziała, że tyle powinno starczyć. Uff...


Potem przyszedł czas na czekanie na wyniki. Powiedziano nam że potrwa to około godziny - czekaliśmy prawie dwie. Mama już była głodna, padnięta i zmęczona. Tata tak samo. A ja to już w ogóle się usypiałam u taty na rękach. 

Jak przyszły wyniki to zawołano nas do gabinetu. Pan doktor powiedział, że ewidentnie to zakażenie i że nas zatrzymują w szpitalu. Pan doktor dzwoniąc na oddział powiedział, że mamy szczęście, bo zgarniamy ostatnie łóżko w pokoju a kolejne przypadki będą leżały już na korytarzu. Od razu nas też poinformowano, że nasz pobyt prawdopodobnie potrwa z tydzień.

Jak zaprowadzono nas na oddział to od razu wylądowaliśmy w gabinecie zabiegowym. Zbadano mnie, pobrano krew, znów siku i Pan doktor zebrał od mamusi wywiad na mój temat. Trwało to strasznie długo. Pobieranie krwi i siku było straszne. Tak się wyrywałam, że musiało mnie trzymać pięć dorosłych osób. Podłączono mi też wenflon. Po wszystkim byłam wykończona.

Potem wylądowałyśmy w pokoju. Ja miałam swoje łóżeczko i do tego mamusia też miała swoją leżankę. Jak tatuś poszedł do samochodu po rzeczy to mamusia została ze mną w pokoju. Nie było go z godzinę a potem przyszły pielęgniarki żeby dać mi kroplówkę, bo byłam trochę odwodniona. Podczas kroplówki tatuś trzymał mnie na rękach a ja próbowałam spać. Potem tata pojechał do domku a my zostałyśmy same. 

Mamusia prawie nie zmrużyła oka przez całą noc. Koło 3.00-4.00 rano obudziłam się z płaczem. Mama nie zapalając światła próbowała mnie ululać w łóżku i zauważyłam, jakąś plamę na łóżku. Pomyślała, że to może mi się ulało albo coś. Dopiero jak zobaczyła, że gdzie nie usiądę to zostaje plama to zapaliła światło i się okazało, że zrobiłam taką kupę, że dosłownie eksplodowała mi pieluszka. Dobrze, że miałam założone rajstopy, bo w innym razie cała zawartość pieluchy znalazła by się na łóżeczku.

Mama od razu mnie ogarnęła, ale musiała też zmienić mi pościel. Poszła szybko do pielęgniarek. Niestety musiała jedną obudzić, ale na szczęście nie była zła. Cała akcja trwała trochę czasu, więc jak już mamusia wszystko ogarnęła włącznie z przepraniem moich ubranek to ja szybko zasnęłam.



Następnego dnia koło południa okazało się, że musimy przenieść się do pokoju obok, gdzie była już pani z synkiem. Bardzo miło nas przywitała i mama od razu znalazła z nią wspólny język. Ja na początku się nie mogłam zgrać z chłopcem, ale pod koniec mojego pobytu w szpitalu można powiedzieć, że się fajnie z Antkiem zakumplowałam.


Przez cały pobyt w szpitalu dostawałam leki, antybiotyki, kroplówki. Musiałam też pić dużo napojów, bo to był warunek dostania kroplówki. Przez pierwsze 3 dni ją miałam a potem piłam już na tyle dużo, że zrezygnowano z dawania mi ich. Ogólnie mój przypadek nie był taki interesujący, bo jak przychodził obchód to u nas zawsze był tylko chwilę a u innych bardzo długo. No i wszystkie obchody obcojęzyczne nas omijały. 

Tatuś odwiedzał nas codziennie. Była ciocia Kasia z nowym wujkiem i wujek Mariusz z nową ciocią i nawet wujek Piotrek do mnie przyjechał :-)

No i moje pierwsze urodziny jak już się pewnie domyślacie spędziłam w szpitalu na oddziale nefrologicznym. Przyjechała ciocia Kasia z balonami i potem tatuś z jeszcze większą ilością baloników i z ciastem :-) Cały nasz pokój świętował moje urodziny :) a ja wcinałam ciasto i bawiłam się z moim kumplem Antkiem :-) Było super!



W ciągu tego tygodnia gorączka minęła a ja czułam się coraz lepiej. Pani ordynator powiedziała, że w piątek wychodzimy jeśli wyniki moczu będą dobre. Od rana siedzieliśmy jak na szpilkach, mama spakowała się i czekała na informację o wypisie. Pani doktor przyszła o 10 i powiedziała, że coś ją jeszcze w wynikach niepokoi i żebyśmy jeszcze raz pobrali mocz. Niestety mamusia musiała to zrobić sama i strasznie się namęczyła. Na szczęście się udało i wyniki były już lepsze ale pani doktor dała nam dwie opcje do wyboru:
1. zostajemy przez weekend, dajemy w poniedziałek mocz na badania i jak jest wszystko ok to wychodzimy
2. wychodzimy w piątek, dostajemy antybiotyk do domku i w poniedziałek robimy badanie moczu na własną rękę a po konsultacji z pediatrą jeśli okaże się że coś nadal jest nie tak to wracamy na oddział.

Mamusia wybrała drugą opcję. I takim sposobem wróciliśmy do domku. Tatuś po nas przyjechał, po drodze zajechaliśmy do apteki wykupić moje leki. 

Mamusia miała też plan, że skoro za tydzień już są święta wielkanocne to w niedzielę tatuś nas zawiezie do dziadków na Podlasie żebyśmy wypoczywały. 

I tak minęły dwa tygodnie :-)

Mama utrzymywała potem krótko kontakt z ciocią ze szpitala, która pisała, że Antek strasznie za mną tęsknił i powtarzał moje imię. Mama mówi że zawróciłam mu w głowie :-P

Buziaki kochani,
Laurka

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

[ Opowieści Laury - mam już 51 tygodni ! ]


Cześć wszystkim,

Na dobre pożegnałam już choroby i wysypki :-) co prawda moje odparzenie pieluszkowe nadal dzielnie trzyma się na pupie i dosłownie nic na nie nie pomaga :-( mamusia próbuje wszystkiego włącznie z moczeniem mojego tyłeczka w rumianku, żeby złagodzić troszkę zaczerwienienie. Na szczęście nic mnie nie boli i nie swędzi, więc dyskomfort jest mały. W czwartek mamy wizytę u lekarza i mama mówi, że aż wstyd iść z takim tyłeczkiem :-(

Poniedziałek rozpoczęłyśmy z mamusią od spaceru po parku. Uwielbiam spać na świeżym powietrzu chociaż spanie w moim łóżeczku też należy do przyjemnych. Pogoda była zimowa, czyli było zimno i popadywał lekki śnieg :-) mama cały czas powtarza, że szkoda że jeszcze nie chodzę, bo nie może się doczekać mojego kicania w śniegu :-)

Wtorek był bardzo intensywny. Na zewnątrz cały dzień padał deszcz ze śniegiem, więc nie wychodziłyśmy na dwór. Mama dzięki temu wymyślała mi coraz to nowe zabawy, ale ja i tak uwielbiam kombinować po swojemu. Przede wszystkim mamusia po mojej chorobie zostawiła rozłożoną kanapę w salonie i uwielbiam po niej kicać, bawić się i skakać :-) Niestety dla mamy stworzyła też całkiem niezły plac zabaw zapominając o zabezpieczeniu dostępnych miejsc do spsocenia czegoś. Takim oto sposobem udało mi się na przykład wdrapać z kanapy na stół i sięgając ze stołu zrzucić miskę z moim jedzeniem z baru. Miska pozostała cała, ale jedzenie rozchlapało się po całej okolicy. Mamusia była wściekła, ale chyba bardziej na siebie niż na mnie :-P Poza tym wdrapywałam się standardowo z kanapy na kaloryfer a z kaloryfera na parapet. Mama za każdym razem dostawała białej gorączki :-)

Najzabawniejsza zabawa polegała na wyrzucaniu przez szczyt kanapy mojej królisi, następnie schodziłam z kanapy żeby ją z powrotem wrzucić przez ten szczyt i zamiast iść naokoło to wdrapywałam się po szczycie i wskakiwałam na łóżko lecąc dosłownie "na łeb, na szyję" robiąc mega fikołki do przodu. Mama miała ubaw po pachy - ja też :-)

No i jako, że nie mogę jeść produktów krowich to mama zrobiła mi na śniadanie naleśniki na mleku sojowym. Mniaaaam! Uwielbiam naleśniki. A jak jeszcze do tego jest dżem z truskawek, który mamusia sama zrobiła to w ogóle jest cudnie! No i zjadłam całe 2!

W ogóle ten tydzień obfitował w fajne jedzenie... Poza naleśnikami to mamusia robiła mi różne placuszki: a to z jabłkiem, a to z banana, no i nadal króluje jaglanka z bananem bo to jest coś co lubię zawsze!

A na obiadek mamusia raz zrobiła mi zupkę pomidorową a potem zupę z batatami i soczewicą :) było smacznie a mamusia zawekowała kilka słoiczków na zapas. Przepisy znalazła w internecie na fajnej stronie www.mamachef.eu.

W tym tygodniu do normy wróciła sytuacja kąpielowa o której pisałam tydzień temu. Kąpiele znów są moimi ulubionymi :) No i nadal przesypiam CAŁE noce :) rodzice są szczęśliwi a ja wyspana i gotowa na kolejne dni pełne wrażeń i zabaw :-)

Buziaki,
Laura

niedziela, 24 kwietnia 2016

[ Opowieści Laury - mam już 50 tygodni ! ]

Cześć kochani,

Ten tydzień obfitował w stresy i niewiadome, ale najpierw zacznę od tego, że we wtorek gościłyśmy z mamusią w naszym osiedlowym Klubie Malucha mamusi koleżankę Kasię i jej córkę Olę. Kiedyś już Wam o nich pisałam. Zabawa była przednia :-) Ola potrafi już pięknie chodzić a ja - leniuszek jeszcze nie. Nic mimo to nie straciłam na zabawie, bo po prostu ganiałam za Olą na czworakach. Bawiłyśmy się razem w klubowym domku i bawiłyśmy się klockami. Ola miała taki fajny bidon do picia i troszkę jej pozazdrościłam i nawet udało mi się go raz podebrać i się napić :) Poskutkowało to tym, że mamusia zaczęła się zastanawiać czy nie kupić mi takiego samego :-)


Z wtorku na środę w nocy zaczęłam bardzo wysoko gorączkować. Temperatura skakała pomiędzy 38 a 40 stopni. Ciężko było stwierdzić jednoznacznie, bo temperatura na czole z termometru na podczerwień pokazywała max do 39 stopni natomiast pod paszką podchodziła pod 40. Mamusia zbijała mi gorączkę niezastąpionym u nas Nurofenem Forte. Pomagało, ale mimo to za jakiś czas znów musieliśmy gorączkę zbijać ponownie. Mamusia wyczytała w internecie, że taka nagła gorączka może być oznaką tzw. Trzydniówki. Choroba ta objawia się właśnie niespodziewaną wysoką gorączką, która trwa trzy doby i potem znika tak samo szybko jak się pojawiła a po niej pojawia się na całym ciele wysypka. Potwierdzał też to nasz rodzinny lekarz - wujek Piotrek :-) 

Mimo wszystko w czwartek rano udało nam się na szybko umówić wizytę u pediatry w Blue City. Tatuś nas zawiózł i z mamusią dotarłyśmy do gabinetu dokładnie na umówioną godzinę. Pani doktor potwierdziła diagnozę wujka. Teraz pozostało nam tylko zbijanie gorączki i czekanie aż przejdzie.

W piątek gorączka ustąpiła miejsca wysypce - książkowo. Wysypka natomiast wyskakiwała w kolejności od głowy do nóżek i potem tak samo znikała :) tak więc po kilku dniach byłam już bez gorączki i bez plamek na ciele :) najfajniejsze było to, że jak miałam wysypkę to mama przy kąpieli śpiewała mi piosenkę w której było coś o biedronce w kropki :)

W sobotę jak wystąpiła wysypka pojechaliśmy jeszcze raz do lekarza, bo mamę zaniepokoiło to, że podczas gorączki dorobiłam się gigantycznego odparzenia na pupie. Pani doktor uspokoiła nas, że to pewnie od tego, że miałam gorączkę i po prostu szybciej mnie odparzyło. Wujek Piotrek sugerował, że może to być od jakieś zakażenia układu moczowego, ale wiekowa Pani doktor powiedziała, że "na pewno nie". Tak więc szczęśliwi, że już jesteśmy na prostej drodze do wyjścia z choroby zajechaliśmy jeszcze do sklepu na zakupy i rodzice kupili mi nową przytulankę :) Moja Misia jest już troszkę wybudzona i bardziej szara niż różowa od ciągania jej po ziemi. Tatuś pozwolił mi samej wybrać nową przytulankę i jest to nie miś a króliczek, więc mamusia nazwała ją Królisią :) Wcześniej była Misia (od misia) a teraz Królisia (od króliczka) :) Bystra ta mama ;-)

A w niedzielę spędziliśmy bardzo miło czas na spotkaniu w restauracji ze znajomymi rodziców :) Siedziałam cały czas grzecznie w foteliku, który był dostępny w restauracji, bawiłam się balonikiem i nawet udało mi się skubnąć trochę pieczonych ziemniaczków i golonki od tatusia z talerza :) było super!

Buziaki,
Laura

sobota, 23 kwietnia 2016

[ Opowieści Laury - mam już 49 tygodni !]

Cześć i czołem,

wizyta na Podlasiu na prawdę mi sprzyja. Na początku tego tygodnia w końcu mogłam zobaczyć się już z drugimi dziadkami. Z dziadkiem Wiesiem widziałam się już w piątek na rynku a z babci Basi nie widziałam odkąd była u nas w Warszawie. 

W środę mamusia umówiła się na spotkanie z małym Olkiem i ciocią Kamilą - swoją koleżanką ze szkoły o której pisałam już parę razy. Było fajnie tak połobuzować z kimś w moim wieku. Olek strasznie się rozwinął odkąd się ostatnio widzieliśmy :-) a jak mu czupryna urosła! Ja przy nim wyglądam jak małe chuchro. No i jedyny minus naszego spotkania był taki, że Olkowi zdarzało się krzyczeć bardzo głośno jak stałam obok i za każdym razem mnie tak straszył że aż płakałam. Mama od razu mnie przytulała i mi przechodziło. Ale czy ten Olek nie mógłby przestać jak ja przychodzę w odwiedziny? Dziwny jakiś :-)

W czwartek przyjechał po nas tatuś :-) najlepsze było to, że się go zawstydziłam na początku a potem jak już mnie przytulił to nie chciałam mu zejść z rączek. Strasznie za nim tęskniłam.
Po spakowaniu się ruszyliśmy w drogę do Warszawy.

Mama troszkę się obawiała, że znowu będę potrzebowała kilka dni na aklimatyzację, ale nic takiego się nie wydarzyło. Mamusia odetchnęła, że wszystko poszło tym razem bezproblemowo.

W piątek tatuś wziął wolne w pracy, bo mamusia pojechała na usg zobaczyć moje rodzeństwo. Tatuś został ze mną w domku. Mamusia po badaniu wysłała zdjęcie jak maleństwo do nas macha :-)


W sobotę rano po raz pierwszy mamusia przygotowała mi kanapki z pastą jajeczną ze szczypiorkiem. O-ja-cie! ale mniam to było! Cała się upaćkałam, więc od razu było widać że smakowało mi!


Wieczorem mieliśmy zaproszenie do kolegi ze starej pracy tatusia - Pawła i jego żony Agnieszki. Było znów super :) wszyscy się ze mną bawili a najbardziej właśnie ciocia Agnieszka. Rodzice pochwalili się też dobrą nowiną.

Niedzielę spędziliśmy na odpoczynku w domu.

W ogóle to tęsknota za tatusiem dała o sobie znać przez kilka dni po powrocie. Odkąd przyjechaliśmy do domku to biegam za tatą po całym mieszkaniu i nie zostawiam go na krok. Jak się zamknie w pokoju bo chce popracować to siedzę pod drzwiami i jak to mamusia mówi "skomlę".

A największym zaskoczeniem dla rodziców było to, że po powrocie coś mi się poprzestawiało i przestałam się tak świetnie bawić przy kąpielach. Raz to nawet było tak, że nawet nie chciałam nóżki zamoczyć i mamusia musiała wejść ze mną do wanny. Dopiero wtedy się na trochę uspokoiłam. Na szczęście przeszło mi po kilku dniach. Na szczęście - bo ja przecież uwielbiam kąpiele! :-)

Buziaki,
Laura

[ Opowieści Laury - mam już 48 tygodni ! ]

Cześć wszystkim,

ten tydzień rozpoczął się końcem mojego kataru :) mama była przeszczęśliwa, ja też, no i tatuś też. Doczekałam się też nawet swojego pierwszego kucyka :-) Wyglądałam przekomicznie i mamusia od razu go rozpuściła, bo włosy na mojej głowie a zwłaszcza na czubku są tak długie, że moja kitka nie wyglądała najlepiej.


Od wtorku rodzice zaczęli mnie nazywać swoją małpeczką. A wiecie dlaczego? Znalazłam nową zabawę. Jak tatuś siedzi przy biurku na fotelu i pracuje, to ja wspinam się po fotelu i wiszę obok niego dopóki mnie nie weźmie na kolana :-) Nawet raz ugryzłam go w rękę jak nie chciał mnie wziąć... Wygląda to mniej więcej tak:


Mama nazywa mnie też kaskaderem lub alpinistką :)

Ze względu na to, że mamusia nie najlepiej się czuła i troszkę się obawiała o moje młodsze rodzeństwo podjęli z tatusiem decyzję, że mamusia i ja pojedziemy na tydzień do dziadków. Tatuś powiedział, że mamusia będzie miała pomoc przy mnie i nie będzie musiała się przemęczać ganiając mnie po mieszkaniu.

W środę po pracy tatusia, gdy my z mamusią już byłyśmy spakowane wyruszyliśmy na Podlasie. Droga jak zwykle minęła nam bardzo dobrze. Lubię spać w samochodzie. Do tego mam już swój nowy fotelik i jeżdżę przodem do kierunku jazdy. Nie muszę się obracać, żeby popatrzeć na tatusia i w ogóle jest bardzo fajnie. 

Jak zajechaliśmy do dziadków, to od razu rodzice pochwalili się, że będę miała młodsze rodzeństwo. Wszyscy się ucieszyli a ciocia Agata powiedziała, że w końcu nie będę tak rozchwytywana i będzie można się podzielić z rozpieszczaniem mnie i mojego młodszego rodzeństwa :-)

Tatuś po jakiejś godzinie, dwóch pojechał z powrotem do Warszawy a my zostałyśmy. Ulokowano nas w pokoju cioci Ani, mama miała łóżko dla siebie a ja spałam w swoim łóżeczku. Co tu dużo opowiadać - było fajnie :) Całe noce przesypiałam, rano bawiłam się z mamusią i z pradziadkami, którzy mieszkają na dole a koło 13.00 wracały ze szkoły ciocia Agata i ciocia Ania i wtedy miałam już zabawy aż do wieczora ;) Czasem ciocia Ania brała mnie na kolana i oglądałyśmy razem bajki w TV. Każdy mnie zabawiał, przytulał mnie, dziadek mnie nosił na rękach (chociaż mama mówiła żeby tego nie robił tak często bo się przyzwyczaję).

W piątek rano poszłyśmy z mamusią odwiedzić dziadka Wieśka na miejskim ryneczku. Dziadek się strasznie ucieszył jak mnie zobaczył :) było strasznie chłodno i nie mogłyśmy z mamusią zostać dłużej, ale sam spacer w tę i z powrotem zajął nam strasznie dużo czasu. 

A w niedzielę mieliśmy małą imprezę - ciocia Agata miała urodziny. Przyjechali pradziadkowie z Brańska i mama pochwaliła się też im, że mają trzeciego prawnuczka w drodze :) Ucieszyli się :) 

W tym tygodniu zaczęłam też się wstydzić. Jak widzę kogoś nowego, kogo nie znam to zakrywam się ręką jakby mnie nie było w cale w pokoju. Wszyscy się śmieją wtedy, nie wiem dlaczego bo cały czas myślałam, że jak się zasłonię to mnie nie ma :-)

A na koniec Laurka na Walentynki :-)



Buziaki,
Laura

[ Opowieści Laury - mam już 47 tygodni!]

Ale ten czas leci.

Tydzień zaczęłam z dalszym katarem i kaszlem. Mamusia powtarzała, że katar u takiego bąbelka jak ja to najgorsze przekleństwo jakie może nas spotkać. Co racja to racja, bo męczyłyśmy się obie. Mi ciężko było w nocy spać a rano jak się budziłam miałam aż strupy na nosie stworzone z zaschniętych gili. Rano jak mnie rodzice ogarniali to bardzo było to nieprzyjemne. W ogóle od ciągłego wycierania noska to zaczął mnie już boleć. No ale rozumiem, że mamusia musiała mi go wycierać, bo poza tym , że na bieżąco leciały mi gile to jeszcze jak kichnęłam to miałam je aż na brodzie. Wtedy mama wpadała w szał sprintu niezależnie od miejsca w którym się znajdowała i biegła do mnie z chusteczką. Ja, jak to ja jak tylko zobaczyłam co się święci to uciekałam. Mama najbardziej wpadała w szał, gdy z tymi wiszącymi gilami kładłam się na kanapie :-)

Nie muszę chyba mówić, że moje gile były wszędzie. Na kanapie. Na kocach w moim łóżeczku. Na ubraniach mamy. 

Do tego mamusia jeszcze parę razy dziennie maltretowała mnie Fridą, czyli moją odciągaczką gili. Myślę, że była to trauma zarówno dla mnie jak i dla niej. Tatuś czasem jej pomagał trzymając moją głowę. Cały czas tylko powtarzał "patrz na mamę, patrz na mamę". Mama się denerwowała tylko ale tata wyszedł z założenia, że jak będę kojarzyć mamusię z tymi niemiłymi czynnościami to tatusia będę kochać jeszcze mocniej. 

W poniedziałek przyjechała na cały dzień babcia Basia. Od wtorku nie mogliśmy się spotykać przez jakiś czas, więc spędziłyśmy cały dzień na zabawie i przytulaniu :-) mamusia mogła sobie też odpocząć. Najfajniejszą atrakcją było jedzenie pączków. Przez to, że nie mogę jeść żadnych produktów krowich to pączki zostały zrobione na wodzie i z olejem kokosowym. Były jak to mamusia mówi eksperymentalne. Wszystkim bardzo smakowały i potem mamusia żałowała, że zrobiły z babcią tylko połowę porcji.

Wieczorem przyjechał dziadek z wujkiem Mariuszem i razem z mamusią poszli do sklepu a babcia została ze mną bo tatusia jeszcze nie było.

Jak wrócił tatuś to mnie wykąpał a babcia mnie nakarmiła. Potem mamusia położyła mnie spać. A spało mi się super po całym dniu zabawy i wrażeń.

Przez resztę tygodnia siedziałyśmy z mamusią w domku. Moja choroba niestety nie pozwoliła nam na większe harce.

No i jeszcze mamusi zepsuł się komputer, więc zniknęły nam wszystkie zdjęcia z tego tygodnia :-(

Buziaki,
Laura