źródło: photos.com
We wtorek mija termin wyznaczony przez mojego lekarza jako godzina "0". Laurce coś nie spieszy się do wyjścia na ten świat. Jak w grudniu straszono mnie, że już moje ciało przygotowane jest na poród i tak na prawdę groził mi poród przedwczesny tak teraz siedzę już jak na szpilkach i oczekuję na wyjście mojego brzdąca na drugą stronę brzuszka. Nie możemy się jej doczekać...
Ostatnie dni mijają na całkowitym odpoczywaniu i relaksowaniu. Doczytuję książki z naszej ślubnej biblioteczki, krzątam się po domu, czasem posprzątam, czasem coś dobrego ugotuję. Staram się zająć swój czas i myśli wszystkim czym tylko się da.
Mimo wszystko bolący kręgosłup, drętwiejące nogi, ręce, ciągnące podbrzusze, skurcze wciąż przypominają mi, że to już za chwilę. A jak już pomyślę, że to za chwilę to łapie mnie strach i przerażenie. A potem znów mam w głowie, że będę mogła wycałować jej malutkie rączki, stópki, buzię... Trochę boję się przenosić ciążę. Jak mała dłuższą chwilę nie przeciąga się w brzuchu to łapie mnie strach, że coś złego się z nią dzieje. A w nocy, gdy wstaję do toalety to pierwsze co robię sprawdzam czy nie odeszły mi wody. Mąż ostatnio mnie nastraszył, że on się boi, że przegapię. No i teraz mam jakiegoś hopla na tym punkcie, że faktycznie mogę to przegapić.
Eh..
Córcia - wyskakuj w końcu! Wszyscy tu na Ciebie czekamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz