piątek, 29 maja 2015

[ kosmetyczni ulubieńcy - maj 2015 ]


Nie mogłam się oprzeć. W tym miesiącu zakochałam się w niektórych produktach na nowo. I tak sobie myślę: Jak ja mogłam ich wcześniej nie znać? Jak mogłam z nich nie korzystać? Jak to możliwe?

W dzisiejszym odcinku Kosmetyczni Ulubieńcy maja, których używałam namiętnie. 

Na pierwszy rzut idą dwa produkty paznokciowe. Ostatnimi czasy szaleję za różem. I to nie takim bladym, bez wyrazu - tylko za takim mocnym, mięsistym, intensywnym. I tak oto na moich paznokciach zagościł lakier z superpharmowskiej linii Life w kolorze 09. W duecie z drugim niezastąpionym produktem, który zapewne znacie czyli Seche Vite moje paznokcie wyglądają bosko. 
Nie muszę chyba wspominać, że przy małym bąbelku w domu pomalowanie paznokci to często wyścig z czasem. Odkąd mam Seche Vite malowanie mi nie straszne, bo mogę tą czynność wykonać w mniej niż 10 minut. I najważniejsze, że nie mam później odbitej np. pościeli na paznokciach co zdarzało się często, gdy nie było dostępnych ekspresowych wysuszaczy lakierów. 
A sam lakier z Life? Piękny, intensywny kolor. Doskonałe krycie już przy jednej warstwie. Odpowiednia gęstość. Wygoda malowania. Ideał!


Kolorówka to jest taki twór, którego ostatnio staram się minimalizować. Zakochałam się też w świeżym, rozświetlonym makijażu, co staram się ostatnio praktykować. W tych praktykach niezastąpione są 3 produkty:
  • Mary Lou-Manizer z TheBalm. Klasyk. Używam go codziennie odkąd go kupiłam. I nie żałuję wydania na niego ani złotówki. Warto było. Faktycznie jest to produkt dopieszczający makijaż i nadający twarzy piękna. 
  • Róż 41 Healthy Mix z Bourjois. Trwały, o ładnym zapachu, w wygodnym małym opakowaniu. Piękny kolor nadający policzkom młodzieńczej świeżości. Chyba nic więcej nie trzeba dodawać. 
  • Cień z Glazel Visage, który otrzymałam w kwietniowym Shiny Box-ie. Rozświetla oko, dodaje blasku. Przy tym jest bardzo delikatny i nie daje wrażenia "żarówy". 
Te trzy produkty łączę z Kremem CC z Bourjois i tuszem 2000 Calorie. Tylko tyle wystarczy mi, żeby wyczarować lekki, codzienny makijaż, który sprawi, że czuję się jak młodziutka piętnastolatka z rumieńcami na twarzy ;-)



I na koniec troszkę kosmetycznej pielęgnacji. Moje serce skradło w tym miesiącu naturalne masło Shea. Przede wszystkim uratowało ono moje przesuszone po ciąży łokcie i pękniętą skórę na palcu, która bolała niemiłosiernie. Na początku może nie oszałamiał mnie jego zapach, ale to kwestia przyzwyczajenia. Masło jest mega wydajne. A i tak najlepsze jest uczucie, gdy dotykam rano części ciała, którą posmarowałam dzień wcześniej i nadal czuję produkt na sobie. A nie tak jak te wszystkie cudne balsamy sklepowe, które obiecują mega nawilżenie a ja ich nie czuję już 5 minut po aplikacji. 

Kolejny hit to pomadka peelingująca z Sylveco. Osławiona już w blogo i youtubosferze. Moje usta w końcu mogą po niej współpracować z jaką tylko pomadką zapragnę, bo pozbyłam się już odstających skórek. 

I na koniec ulubieniec ostatniego roku odkryty na nowo - woda termalna z Uriage. Zimą niespecjalnie lubiłam pryskać się zimnym płynem po twarzy. Teraz, gdy zrobiło się już cieplej a ja ćwicząc wieczorami mam wrażenie, że pali mnie twarz uwielbiam potraktować posmarowaną kremem twarz mgiełką wody. Mam już w zapasie kolejne opakowanie zakupione dzięki kuponowi za niecałe 13 zł w Superpharm. 



A Wy? Macie swoich ulubieńców?

pozdrawiam,
diabelnieanielska

wtorek, 26 maja 2015

[Opowieści Laury - mam już 10 tygodni !]


Cześć i czołem!

Tydzień dziesiąty za mną :-) Obfitował on w cudowne chwile i mnóstwo prezentów :) Ale po kolei.

Z tych największych zaskoczeń to udało mi się w czwartek przewrócić z brzuszka na plecy. Mama aż zawołała tatę, bo nie mogła uwierzyć. No i oczywiście ja sama byłam bardzo zaskoczona :-)

Cały czas podtrzymuję, że robienie kupki wcale nie musi być codziennie. Ja wolę ją zrobić raz na jakiś czas a porządnie. I tak ostatnio czekałam nawet 5 dni. Mama nawet pytała się Panią Doktor czy to normalne i ona powiedziała, że jeśli przy tym nie cierpię i nie zwijam się z bólu jak przy zatwardzeniach to jest to całkiem normalne. Do tego lubię puszczać bączki. Tata czasem się śmieje, że takie smrody to aż ciężko wytrzymać :-) A mama mówi, że w sumie już jej to nie przeraża, bo się przyzwyczaiła :) Chociaż jak jechaliśmy samochodem na podlasie to czasem rodzice zastanawiali się czy to z pól czy ode mnie taki smrodek :P

Mój sen obecnie przekształca się na zmianę w:
- śpię 8 godzin do około 3.00 lub 4.00 w nocy, jem i idę dalej spać lub
- śpię 4 godziny do około 1.00 i potem budzę się co dwie godziny lub półtorej.
Sama nie mogę się zdecydować co jest lepsze. Mama woli jak śpię długo, ale ja tak lubię się patrzeć na moich rodziców, że mogę się poświęcić i budzić się częściej ;)
Troszkę też ostatnio zrobiłam się marudna. 

W czwartek byłyśmy z mamusią u lekarza na wizycie. Rosnę ładnie, ważę już ponad 5 kg. Wysypka zniknęła, ciemieniuszka została już tylko w jednym miejscu na czole, ładnie leżę na brzuszku. Mama z tatą postanowili na razie nie szczepić mnie na pneumokoki i kolejna wizyta za miesiąc będzie kolejną wizytą szczepienną 5w1 i drugiej dawki na rotawirusy. Mama mówi, że ma nadzieję, że nie będę tak płakała jak ostatnio, ale nie wiadomo jak będzie.

W tym tygodniu dostałam również swoje pierwsze prezenty na dzień dziecka. Rodzice mówią, że dostaję je wcześniej, bo już nie mogli się doczekać. Dostałam od nich Matę edukacyjną "Wesoła Farma" i body ulubionego klubu piłkarskiego tatusia - na zdjęciu :) Tatuś mówi, że jak już trochę podrosnę to zabierze mnie na mecz. Już nie mogę się doczekać! 

A w piątek pojechaliśmy znów na Podlasie do dziadków. Czas tam tak szybko mija i mama obiecała, że w lipcu pojedziemy tam na dłużej. Dziadkowie załatwili mi do spania śliczne wiklinowe łóżeczko i wanienkę do kąpieli. Sobotę spędziliśmy odwiedzając rodzinę taty i pradziadków ze strony mamusi. Dostałam od pradziadków śliczną lalkę i dresik, który będzie na mnie dobry za kilka miesięcy. Wieczorem tatuś pojechał na mecz a mamusia z babcią i ciocią mnie wykąpały. Ale było fajnie! Pluskałam się grzecznie :) Uwielbiam się kąpać! Potem ja poszłam spać a mama z dziadkami i ciocią oglądali Eurowizję. W ciągu dnia dostałam jeszcze dwa prezenty - małpkę do powieszenia przy moim wózeczku z grzechotką od dziadków i myszkę piszczałko-grzechotkę od cioci :-) 
Niedzielne przedpołudnie spędziłam śpiąc na podwórku. Było super! Ptaszki ćwierkały, drzewa szumiały a woda w skalniaku dziadka fajnie pluskała. Już dawno mi się tak dobrze nie spało. Po obiedzie pojechaliśmy jeszcze do rodziny taty i wróciliśmy do Warszawy na pół godziny przed zamknięciem lokalu wyborczego, bo tata z mamą głosowali na Prezydenta :-)

Tydzień znów minął niesamowicie szybko. 
A dziś jest dzień mojej kochanej mamusi, ale o tym w następnym tygodniu. 

Buziaki,
Laurka

wtorek, 19 maja 2015

[ Opowieści Laury - mam już 9 tygodni !]

Cześć :)

Co nowego u mnie?

Nadal dużo się uśmiecham powodując jeszcze większe uśmiechy u moich rodziców. Dużo się bawimy z mamusią jak nie śpię, łaskocze mnie, mówi rymowanki, śpiewa piosenki, przytula i dużo całuje. A jak tatuś przychodzi z pracy to robi to samo odpuszczając sobie jednak śpiewanie i rymowanie, ale też jest wesoło. Tata ma dużą frajdę jak zmienia mi pieluszki, bo wtedy najczęściej nazywa mnie śmieszką. Co w tym dziwnego, że cieszę się wtedy najbardziej, bo wiem, że za chwilę będę już miała suchą i czystą dupcię? Każdy by się przecież cieszył! :)

W tym tygodniu zaliczyłam swoje pierwsze odwiedziny na SORze. W piątek rano obudziłam się z krzykiem i nie mogłam otworzyć lewego oka. Po chwili oczko mi napuchło. Mama z tatą najpierw zabrali mnie do osiedlowej przychodni, ale odesłano nas do szpitala na Działdowskiej. Całą drogę do szpitala przespałam. W szpitalu Pani w rejestracji powiedziała, że oni nie mają u siebie okulisty, ale żeby zapytać pediatrę czy przyjmie. Tata próbował wejść zapytać w gabinecie, ale Pani go wygoniła i kazała czekać. Czekaliśmy z 30 minut i okazało się, że i tak nas nie przyjmą. W międzyczasie znów płakałam, bo oczko mnie nadal bolało. Odesłano nas aż na drugi koniec Warszawy, do szpitala na Niekłańskiej, całą drogę przespałam. Jak się rozbudziłam na miejscu to znów strasznie płakałam i krzyczałam. Mama mnie zarejestrowała, jakaś Pani zadała jej mnóstwo pytań i odesłano nas do lekarza pierwszego kontaktu. Długo nie czekaliśmy. Pani doktor zerknęła na moje oczko i wysłała nas na oddział okulistyczny. A tam to już było strasznie. Obtulili mnie prześcieradłem, żebym się nie wyrywała, jakaś Pani trzymała moją główkę bardzo mocno, żebym nie kręciła się a mamusia się nade mną nachylała i mówiła do mnie i próbowała uspokoić. Pan doktor na siłę otwierał mi oczko, wlewał jakieś kropelki aż w końcu wpuścił kropelkę znieczulającą i wtedy już przestało boleć i byłam spokojniejsza. Doktor wpuścił mi jakiś płyn do oczka żeby stwierdzić czy jest jakaś rana na oku, jeśli tak to płyn miał zmienić zabarwienie na zielono. I zmienił. Z tego co wspólnie wywnioskowano po prostu drapnęłam się mocno w oko paznokciem. Pan Doktor wlał mi do oka kropelki i maść z lekarstwem. I było po wszystkim, potem rodzice mnie wzięli i mocno tulili. Odesłano nas z powrotem do gabinetu gdzie byliśmy wcześniej po wypis. Czekaliśmy prawie godzinę, ale się udało. Tatuś nawet się prawie popłakał jak zaczęłam się znów uśmiechać. 
Cała akcja ratunkowa trwała w piątek od 8.00 do 13.00. Po powrocie do domku tata poszedł spóźniony do pracy a my z mamusią się przytulałyśmy i spałyśmy. 

W niedzielę mieliśmy bardzo aktywny dzień. Koło południa pojechaliśmy do Piastowa do siostry mojej prababci. Znów się wszyscy mną zachwycali i przytulali. Dostałam nawet prezenty. Fajnie! Potem po powrocie do domku na jedzonko pojechaliśmy na małe zakupy do Galerii Mokotów, żeby tatusiowi kupić buty i potem pojechaliśmy do cioci w odwiedziny. U cioci było fajnie. Ciocia nosiła mnie na rączkach, bawiła się ze mną a ja ją trochę w zamian pokopałam nóżkami :) No i poprosiłam ciocię, czy zostanie moją mamusią chrzestną i ciocia się zgodziła! :) Hurra :) 
Mama mówiła, że ciocia później napisała, że jej kanapa pachnie mną i moimi bączkami. Hehe :-) 

Jak wróciliśmy do domku to zjadłam mleczko i oglądaliśmy z rodzicami debatę prezydencką a potem miała być moja kąpiel. Pod koniec debaty zgasło jednak wszędzie światło. W całym bloku. Mama szybko zapaliła świeczki i jako, że z oglądania debaty nici to miałam swoją pierwszą kąpiel przy świecach. Mama z tatą się śmiali, że ze mnie mała romantyczka ;)

Nadal walczymy z ciemieniuchą. Mam też problemy ze zrobieniem kupy i mamusia poi mnie herbatką z kopru, która nic nie daje. Mama ostatnio zmieniła dietę i to może dlatego. W internetach piszą, że to całkiem normalne, ale jeśli się będzie niepokojąco przedłużało to trzeba pójść do lekarza.

Połykam intensywnie swoje paluszki lub całe piąstki i ślinię się przy tym niemiłosiernie. Podciągam też już bardzo wysoko nóżki i mama mówi, że niedługo będę już pewnie gryźć swoje stópki. Powoli bujam się też na boczki i mało brakuje do przewracania się. 
  
Lubię też przesiadywać w moim foteliko-bujaczku. Mam super frajdę jak w nim jestem bo mogę obserwować wszystko co się obok dzieje. Lubię patrzeć jak mamusia się wtedy krząta po mieszkaniu, prasuje, gotuje. A najfajniej jest jak ćwiczy. Wtedy dużo skacze i się do mnie uśmiecha. A pod koniec strasznie sapie :) A jak już się zmęczę ciągłym bujaniem i rozmawianiem z krówką zdarza mi się zasnąć.

pozdrawiam,
Laurka

poniedziałek, 18 maja 2015

[ mamo to ja ]

To był słoneczny marcowy dzień. Zaczął się dość niewinnie, bo od wspólnego śniadania. Nie, nie z mężem a z koleżanka ze szpitalnego pokoju. To dziś miał być mój najszczęśliwszy dzień - tak stwierdził Pan Doktor na porannym obchodzie. Mąż w pełnej gotowości czekał na telefon. Mój poziom endorfin wzrastał z każdą minutą. Od 12.00 czas zaczął przyspieszać - to właśnie wtedy odeszły mi wody i to, że moje maleństwo będzie dziś ze mną stało się nieodwracalnym faktem. Od 15.00 mąż dołączył do mnie na sali porodowej. Wspólnie toczyliśmy walkę, aby wydać naszą kruszynę na świat. Silne bóle jakie ciężko sobie wyobrazić trwały wieczność. Wkroczyliśmy w ostatnią fazę porodu, ostatnie parcie i po wszystkim... Na mojej piersi leżała przytulona kruszynka, ukochana od pierwszej sekundy życia - nasza Laura. Czekaliśmy na ten pierwszy krzyk, który długo nie następował. Po chwili córeczka zakwiliła na całą sale i ścisnęła mój palec. Ten pierwszy krzyk, chwila która pozostanie na zawsze w mojej pamięci, to jej pierwsze słowa. "MAMO, TO JA! Już jestem z Wami!".


Powyższy tekst odnalazłam w czeluściach mojego komputera robiąc porządki. Niedawno uczestniczyłam w warsztatach "Mamo to ja" i podczas ich trwania można było wziąć udział w konkursie. Wystarczyło odpowiedzieć na pytanie: Z czym kojarzy Ci się nazwa "Mamo, to ja"? 
Stwierdziłam, że warto zachować ten tekst.

sobota, 16 maja 2015

[ 2 miesiące ]

Z okazji ukończenia drugiego miesiąca przez moją najsłodszą i najukochańszą kruszynkę zapraszam Was na relację zdjęciową :-)

głowa do góry, czyli pierwsze rozmowy z pingwinem

nasz ulubiony Park - Park Powstańców Warszawy

z tatusiem na spacerze

jak ja nie cierpię czapek!

na spacerze z mamusią

kluseczkowe stópki ;) tylko całować!

znów spacer z mamusią w naszym ulubionym parku

mamo zobacz jak ładnie podnoszę główkę :)

czapka w stylu "na rolnika"

najsłodszy cukiereczek

ładna jestem co nie? :)


pozdrawiam,
diabelnieanielska

wtorek, 12 maja 2015

[ Opowieści Laury - mam już 8 tygodni ! ]


Cześć :-)

Uwierzycie? Mam już 8 tygodni! W sobotę będę miała równo dwa miesiące! Ależ ten czas ucieka :-)

W tym tygodniu zrobiłam dużo postępów. Przede wszystkim zaczęłam dłużej utrzymywać główkę w powietrzu. Mamusia nawet uwieczniła to na zdjęciu. Co prawda wcześniej też udawało mi się trzymać główkę wysoko, ale szybko się męczyłam i tylko obcierałam główką po materacu płacząc i się denerwując. A teraz już mogę obserwować wszystko co znajduje się obok mnie. 

Do tego coraz więcej się uśmiecham. Właściwie to prawie cały czas się uśmiecham. Najbardziej lubię jak mnie rodzice przewijają. Wystarczy, że położą mnie na przewijaku i od razu uśmiech wskakuje mi na buzię. Mama podczas przewijania bawi się ze mną, wymyśla rymowanki do moich części ciała i dotyka ich jak je rymuje. Umiem też ładnie podnosić dupcię do przewijania, żeby rodzicom było wygodniej mnie obsłużyć. Jak tylko rozepną pieluszkę to ja podnoszę nóżki i dupcię, wtedy mnie przemywają i do momentu aż sucha pieluszka nie wyląduje pod moją pupą trzymam ją w górze. Rodzice mówią, że są ze mnie dumni że trafiła im się taka pomocnica :-)

Jak mama bawi się ze mną w ciągu dnia to często namawia mnie do gaworzenia. Mówi do mnie "aaa", "lala", "mama", "tata" a ja wtedy otwieram buzię bo chciałabym po niej powtarzać, ale na razie jeszcze żadne dźwięki prawie nie wypływają z moich ust. Chociaż czasem udaje mi się piszczeć i mama uważa, że pięknie mówię. Często też mama w ciągu dnia czy wieczorem mi śpiewa. Bierze mnie na ręce i śpiewa swoje ulubione piosenki albo piosenkę "Kulfon co z ciebie wyrośnie" :-) Wtedy też się dużo uśmiecham i uspokajam się. 

W czwartek udało się nam w końcu odbyć szczepienia. Najpierw byliśmy u Pani doktor na wizycie kontrolnej i potem po otrzymaniu zielonego światła na szczepienie poszliśmy z rodzicami do pokoju obok. Byłam trochę niespokojna bo musiałam być bez jedzenia. Jedna ze szczepionek była do wypicia i mama z zalecenia Pani doktor nie mogła mnie wcześniej nakarmić. Gdy czekaliśmy na wizytę cały czas nosił mnie tatuś. Nawet sobie na korytarzu pooglądałam z tatą gniazdka elektryczne (tatuś przecież je projektuje to i ja się tym teraz interesuję). A szczepienia? Nie ma co ukrywać. Pani mnie dwa razy ukłuła i strasznie płakałam. Tatuś od razu mnie mocno przytulił i trzymał dopóki się nie uspokoiłam. A jak już było po szczepieniu to tatuś wrócił do pracy a mamusia wzięła mnie do pokoju obok na karmienie. 
Mamusia troszkę bała się skutków ubocznych szczepienia no i faktycznie troszkę byłam marudna i przez pierwszą dobę senna. Przez 3 dni po szczepieniu nie mogłam zrobić też kupki, ale potem nadrobiłam :) mama aż się śmiała, że pielucha ledwo wytrzymała, bo podobno aż mi pupa pływała w pieluszce. Mama mówi, że zbierałam przez 3 dni to i kupa była porządna :-)

Tego samego dnia zawitała u nas na ostatnią wizytę położna a potem odwiedziły nas 3 ciocie - koleżanki mamusi ze studiów. Dostałam w prezencie duży tort zrobiony z pieluszek i zabawek. Wieczór upłynął nam szybko a ja znów byłam noszona na rękach i każdy się mną zachwycał. 

W niedzielę natomiast byłam pierwszy raz w kościele i poznałam Pana Jezusa. Poszliśmy z rodzicami na mszę dla dzieci więc nie byłam jedynym małym brzdącem. Tatuś powiedział, że za tydzień też pójdziemy :-)
Po kościele rodzice poszli spełnić swój obywatelski obowiązek. Szkoła w której odbywało się głosowanie była ponad 2 kilometry od domku, więc zrobiliśmy sobie spacer. Jak tylko wyszliśmy ze szkoły to się rozpadało, rodzice nałożyli na wózek przeciwdeszczową folię i takim sposobem odbyłam swój pierwszy spacer w deszczu. 

Już prawie zniknęła mi wysypka z którą się borykałam dłuższy czas. Teraz natomiast mama zauważyła, że robi mi się ciemieniucha i od razu zaczęłyśmy walczyć. Przed kąpielą smaruje mi ciemieniuchę olejem kokosowym, nakłada czapeczkę a po jakimś czasie wyczesuje. Potem się kąpię i już po jednym razie było widać efekty. A tatuś dodatkowo się cieszy i mówi mi, że pachnę jak kokosowy batonik bounty :-) 

W tym tygodniu zaczęłam być pełnoetatowym ssakiem. Cały czas próbuję wyssać moją piąstkę. Jeszcze trochę i całą uda mi się zmieścić do buzi :-)

Mama doczepiła mi do wózka taką małą krówkę. Uwielbiam się na nią patrzeć jak się rusza na spacerach. A czasem jak jesteśmy w domku i rodzice położą mnie w wózku to jak krówka się nie rusza zaczynam krzyczeć i mama z tatą wtedy muszą stać obok i bujać wózkiem. hehe.

Ostatnio polubiłam się także z moim fotelikiem samochodowym. Fotelik ma opcję bujaczka i jak ostatnio mama prasowała moje ubranka to włożyła mnie na chwilę do fotelika i co jakiś czas mnie bujała. A potem ja sama próbowałam i tak mama się potem bardzo cieszyła, że sama się potrafię już sobą zająć w bujaczku. Jak mnie wyjęła to aż musiałam na nią pokrzyczeć, bo skoro mi się podoba to czemu mnie wyjęła... 

I ostatnia rzecz jaka mamusię raduje to to, że ostatnio przespałam 8 godzin od 20.00 do 04.00 i po karmieniu znów poszłam spać do 7.00. Teraz coś wspominała, że chce mnie próbować przetrzymywać wieczorem, żebym poszła spać np koło 22.00 lub 23.00 i przespała bez karmienia całą noc. 

To chyba na tyle :)

buziaki,
Laurka

piątek, 8 maja 2015

[ Blogosfera Canpol - edycja 7 ]


Już jakiś czas temu pisałam Wam TU, że zgłosiłam się do testowania produktów Canpol Babies w ramach 7 edycji Blogosfery. Dokładnie 7 kwietnia otrzymałam maila, że będę miała przyjemność przetestować i zaopiniować Laktator "Basic", wkładki laktacyjne oraz podkłady poporodowe.


Sama paczka dotarła do mnie 14 kwietnia i dziś, po prawie miesiącu testów chciałabym przedstawić Wam moją opinię. 

Zacznę od tego, że poza podkładami poporodowymi pozostałe dwa produkty zostały trafione "w punkt". W momencie, gdy dotarła do mnie paczka borykałam się z nadmiarem pokarmu w piersiach, więc musiałam korzystać zarówno z odciągania mleka laktatorem jak i konieczne było używanie przeze mnie dużej ilości krążków laktacyjnych.

Ze względu na to, że gdy otrzymałam paczkę byłam już miesiąc po porodzie a okres połogowy darował mi długie i obfite krwawienie itd. w miesięcznym okresie przeznaczonym do testów niestety nie udało mi się użyć podkładów poporodowych, które otrzymałam od Canpol Babies. Nic jednak straconego, bo mimo to mogę je dla Was zrecenzować, ponieważ jak już pisałam w poście o mojej torbie szpitalnej [TU] dwie paczki właśnie tych podkładów towarzyszyły mi na porodówce i potem w domu podczas pierwszych dwóch tygodni połogu. Niewykorzystane opakowanie podkładów przekazałam do testowania koleżance, która niedługo będzie rodziła.


Zacznę od wkładek laktacyjnych. W swojej krótkiej karierze miałam możliwość wypróbowania wkładek z kilku firm (Lansinoh, Bella, Tommy Tippee, Nuk oraz Avent). Muszę powiedzieć, że te z Canpol sprawdziły mi się nawet nieźle. E. co tam mówię nieźle. Sprawdziły mi się bardzo dobrze. Po przygodzie z wkładkami Bella, które nie nadają się do niczego wkładki z Canpol ratowały mi życie. Użytkowało mi się je bardzo przyjemnie. Jeden przylepiec stabilizował krążek w biustonoszu całkiem przyzwoicie, wkładki są miękkie, dyskretne Wkładki są cienkie, chłonne i co najważniejsze nawet przy dużej ilości wyciekającego mleka nie przeciekają. Myślę, że te 3 czynniki są najważniejsze i wkładki Canpol bardzo dobrze wyglądają na tle innych, które przetestowałam. Do tego wkładki są pakowane po dwie w oddzielnych woreczkach, co zdecydowanie wpływa na wygodę stosowania.
Z minusów, które zauważyłam wymieniłabym tylko to, że wkładki nie do końca współpracowały z moimi piersiami pod kątem przylegania. Wkładki są płaskie a piersi nie. Zatem po włożeniu wkładki do biustonosza czasem robiły się małe zagięcia na obwodzie wkładki, które lekko drażniły pierś. Może to wina większego biustu. Tu mogę np postawić na wzór wkładki z Lansinoh które są lekko wyprofilowane a co za tym idzie bardziej dopasowują się do piersi - przynajmniej mojej.

Kolejny produkt to podkłady poporodowe. U mnie podczas połogu sprawdziły się idealnie. Miałam okazję korzystać również z podkładów firmy Bella, które tak na prawdę były zalecane przez szpital w którym rodziłam jednak zdecydowałam się na Canpol i byłam bardzo zadowolona z tego wyboru. Za Canpolem przemawia przede wszystkim dopasowany kształt podkładów, ich chłonność, wygoda w noszeniu, pasek przylepny, który stabilizował cały podkład. Ja używałam ich w połączeniu z wielorazowymi majtkami z Canpolu i muszę przyznać, że był to duet idealny i przy kolejnym porodzie (o ile taki nastąpi za jakiś czas i o ile ten produkt będzie nadal dostępny na rynku) zamierzam również pozostać przy podkładach Canpol. Myślę, że to jest najlepsza recenzja produktu.


Z minusów, które ja uważam akurat za plus to to, że w szpitalu nie polecali podkładów z paskiem klejącym, bo klej sprawia, że skóra nie oddycha przez podkład, przez co rany wolniej się goją. Ja akurat polecanych podkładów Bella - bez paska klejącego nie wspominam najlepiej.

I na koniec zostawiłam laktator. Tu również mam porównanie, bo zanim przyszła paczka musiałam na szybko poratować się innym laktatorem ręcznym. Jako, że moje odciąganie mleka było i jest nadal sporadyczne laktator ręczny sprawdził się w tej sytuacji lepiej i nie ukrywajmy taniej niż laktatory elektryczne.
Bardzo na plus mogę wymienić to, że laktator jest mały, zgrabny, ma mega wygodną podstawkę, dzięki której laktator nie przewraca się, co zdarzyło mi się w tym którego używałam wcześniej.  Laktator dobrze leży w dłoni, nie miałam problemu by odciągnąć większą ilość. Produkt dobrze przysysa się do piersi, jest prosty w montażu, lekki. Na prawdę nie mam się do czego przyczepić. I jeszcze jedna zaleta, którą zauważyłam w porównaniu z laktatorem którego używałam wcześniej. Otóż laktator Canpol nie wydziela żadnego zapachu. W laktatorze którego używałam do tej pory miałam tak, że po jakimś czasie butelka i smoczek zaczęły brzydko pachnieć zbutwiałą gumą. Nie wiem od czego to zależy. Wydaje mi się, że sposób użytkowania był odpowiedni. W produkcie Canpol tego nie zauważyłam.


Podsumowując jestem bardzo zadowolona z przeprowadzonych testów. Wszystkie produkty bardzo dobrze się sprawdziły i z czystym sumieniem mogę je polecić. Zarówno wkładki laktacyjne jak i podkłady poporodowe zakupię ponownie. 

A Wy miałyście styczność z tymi produktami? Jak wasze wrażenia?

pozdrawiam,
diabelnieanielska

wtorek, 5 maja 2015

[ Opowieści Laury - mam już 7 tygodni ! ]


To już 7 tygodni! 
Czas coraz bardziej przyspiesza a ja coraz bardziej rosnę. 
Wczoraj mama z tatą mnie zmierzyli i "na oko" mam już 62 cm. Mama zatem miała rację mówiąc, że nadchodzi już czas wymiany mojej pierwszej garderoby na rozmiar większą. Te najmniejsze ubranka leżą już przygotowane do spakowania a te z rozmiaru 62 noszę nagminnie, aby jak najwięcej się nimi nacieszyć. W końcu w niektórych z nich przebywałam jeszcze w szpitalu jak się urodziłam, ale wtedy były na mnie trochę za duże.

Tydzień siódmy zaczęliśmy od wizyty mamy u lekarza. Podczas gdy mamusia była w gabinecie ja szalałam z tatą na zakupach w empiku. Tatuś kupił dwie nowe książki - dla siebie i mamy. Ja jeszcze jestem za mała na książeczki, ale mamusia mi później obiecała, że kiedyś też będę miała dużo swoich książek. Mama po jakimś czasie do nas dołączyła w Empiku i powiedziała, że Pani doktor stwierdziła, że wszystko już jest zagojone i na swoim miejscu. Kolejna wizyta kontrolna za pół roku.

We wtorek byliśmy natomiast na badaniu moich bioderek. Pan Doktor był bardzo miły. Cały czas do mnie mówił. Tak na prawdę to tylko do mnie mówił jaka jestem fajna i jakie mam ładne bioderka i tak na prawdę miał zastrzeżenia tylko do tego, że moje stópki lekko zaginają się tak jakbym miała chodzić na bocznej części stopy, ale to pewnie dlatego, że tak leżałam u mamy w brzuszku i powiedział, żeby masować mi stópki i powinno być wszystko ok. Potem jeszcze przeszliśmy do drugiego pokoju do innego Pana doktora, który zrobił mi usg bioderek. Trochę wtedy pokrzyczałam, bo musiałam leżeć prawie nieruchomo i nie było mi wygodnie. Jak wróciliśmy z wynikiem do poprzedniego gabinetu to Pan powiedział, żebym przyszła na kontrolę już bez skierowania jak będę miała 5 miesięcy.
A jak wyszliśmy z gabinetu to na dworze była burza - moja pierwsza burza z grzmotami. Fajnie było. Pojechaliśmy do domku i po kąpieli tatuś poszedł na spotkanie z kolegami a my z mamą spędzałyśmy wieczór same.

W czwartek byliśmy też u Pani doktor na szczepieniach. Tzn mieliśmy być, bo po dokładnym obejrzeniu mojego ciałka Pani doktor zauważyła małą kropeczkę pokrzywki i powiedziała, że nie chce ryzykować ze szczepieniem i jesteśmy umówione na następny czwartek. Tata się śmiał, że umiem się wymigiwać od lekarzy tak jak on i mam to we krwi. Mama się złościła tylko i mówiła mu, żeby mnie nie straszył szczepieniami i lekarzami, bo to wcale nie straszne. 

Tego samego dnia przyszła do nas też Pani położna na przedostatnią wizytę. Była bardzo zadowolona z tego jak wyglądam i jak rodzice dbają o mnie. Mamy jeszcze się spotkać w czwartek po szczepieniach - o ile dojdą do skutku. Na razie jak mama mnie ogląda to mówi, że już nic nie ma niepokojącego, ale kto wie. Do czwartku jeszcze trochę czasu zostało. Oby było wszystko dobrze, bo widzę, że mamusia się stresuje tymi moimi krostkami, które jeszcze mi nie zeszły a które przemywamy nadmanganianem potasu.

Moja pierwsza majówka minęła nam bardzo sympatycznie. Co prawda nigdzie nie wyjeżdżaliśmy i nie załapaliśmy się na żadnego grilla, ale za to mieliśmy w sobotę gości i było bardzo fajnie. A w niedzielę całą rodziną poszliśmy na spacer. I tatuś był bardzo szczęśliwy, bo już od dawna obiecywał, że weźmie mnie na spacer. 

Ostatnio w ogóle przesypiam całe noce z jedną pobudką. Zasypiam koło 20.00-21.00 i budzę się na jedzonko koło 3.00-4.00 w nocy i potem śpię aż do pobudki tatusia rano. Tylko podczas długiego weekendu miałam jakieś zawirowania, bo przespałam raz całą noc, cały dzień i znów całą noc a potem całą sobotę nie spałam prawie wcale. A że mama z tatą mieli akurat gości (a właściwie to ja miałam) to trochę poprzeszkadzałam w przygotowaniach :) I nie mogę nie wspomnieć o tym, że dostałam swojego pierwszego misia (na zdjęciu). 

No i z oczka poleciała mi w tym tygodniu łezka. Co prawda mama się cieszyła z tego, że płaczę, ale potem już nic nie zaobserwowała. Może dlatego, że po prostu mało płaczę i jestem najgrzeczniejszym i najbardziej pociesznym dzieckiem na świecie
:-) 

pozdrawiam,
Laurka